Bułgaria Drift 2012 – zapowiedź relacji

Relacja z Bułgaria Drift 2012 powoli się się tworzy (stopień zaawansowania: 60% 😉 ).
Oj działo się, działo…

miata

Balkans Drift 2010 part 4

poniedziałek

dzień pobytowy Dubrownik
zwiedzanie Kotoru

Tego dnia naszym celem była Czarnogora i Kotor. Właściwie nie wiem jak to opisać, bo kiedy przedarliśmy się przez góry naszym oczom ukazała się droga wijąca się wzdłuż bajkowej, zalanej słońcem zatoki. Okalały ją monstrualne, dzikie, kamieniste góry. Nieco przerażające. Kamienne domy, które mijaliśmy nosiły ślady dawnej świetności. To miejsce było kiedyś przepięknym kurortem, ale polityczne ruchawki zrobiły z niego ruinę. Widać było, że ludzie walczą o to żeby odbudować co się da. Wytrzeszczając oczy przetoczyliśmy się przez jedno z miasteczek. My totalnie oszołomieni jego urokiem, ludzie oszołomieni tym, że się toczymy. Droga wiodła praktycznie przy samej wodzie. Kwiatów mnóstwo. Uśmiechów i machania mnóstwo. Pięknie tam k…., no pięknie, było! :mrgreen:

25 25a 25b 25c 25d 25e 25f

Dotarliśmy do Kotoru. Trafiliśmy akurat na moment po burzy i wszędzie było pełno wody, która jednak uznała za stosowne momentalnie wyparować. :mrgreen:
Twierdza robi niesamowite wrażenie, bo jest przyklejona do góry. Mury obronne ciągną się bardzo wysoko. Nie zdecydowaliśmy się na spacerek po murach, bo obawialiśmy się wyplucia płuc w efekcie. W porcie zacumowane były niezwykle burżujskie motorówki, których jednostkowa wartość przekraczała pewnie PKB Czarnogóry i Białowieży razem wziętych pomnożonych przez roczną dotację Unijną dla Sieradza. :mrgreen:
Po zwiedzeniu miasteczka w naszym zasięgu – czyli na dole, pożarliśmy to i owo w jednej z czarujących knajpek, w której nas orżnęli gotówkowo :cool: , poszliśmy do piekarni nabyć ciasteczko – gdzie znowu usiłowali nas orżnąć, :mrgreen: ale już byliśmy czujni jak ważki, a potem udaliśmy się zobaczyć jak twierdza wygląda z góry. Oczywiście używając do tego celu aut. :mrgreen:

26a 26c

Kierowaliśmy się na Cetinje, jadąc drogami tak wąskimi, że napotykając jakiś większy pojazd musieliśmy się cofać w poszukiwaniu mijanki. Rada dla następców: trzy miaty mieszczą się w zatoczce mijanki czarnogorskiej. Ani jednej więcej. A niektóre autobusy tam są szalone. :mrgreen:
Powrót zaplanowaliśmy sobie promem. Ot tak, żeby była przygoda. Całkiem sympatycznie przeżycie, ale trwa zdecydowanie za krotko. No i pieruńsko wieje. :cool:

25g

wtorek

Start: Dubrownik
wyjazd z okolic Dubrovnika, po drodze Budva

http://www.podroze.pl/wyp…h-durmitor,714/
http://www.national-geogr…fia/durmitor-3/

trasa dnia 250 km (google nie do końca poprawnie pokazuje rzeczywistą trasę)
http://tinyurl.com/3tpobn3

Ruszyliśmy w kierunku Niksica, przez jakieś totalnie dzikie okolice. Nie spodziewaliśmy się, że tak może być w Europie. Jadąc dróżką, na której z trudem wyminęłyby się dwa auta, gdyby coś z naprzeciwka raczyło jechać snuliśmy przez pmr’ki teorie na temat siedzących w krzakach partyzantów, którzy nie mają pojęcia, że wojna się skończyła i zaraz zaczną do nas strzelać. :mrgreen: Atmosferę grozy spotęgowała samotna bezpańska kura wyskakująca zza krzaka oraz rozwieszone również bezpańskie pranie :mrgreen: . Nie wiem kto sobie tam gacie suszył, bo w okolicy nie było widać żadnych zabudowań. Partyzanci jak nic. Mijaliśmy porzucone i zdewastowane domy, jakąś zrujnowaną szkołę… Smutny krajobraz choć jednocześnie niesamowicie piękny i urzekający w swojej dzikości. W trakcie podróży Misz nieco odpadł od rzeczywistości, a zawartość Niuni dostała tak potężnej głupawki, że ledwo manewrowała miedzy głazami lejąc łzy ze śmiechu. :mrgreen:

Głodni jak psy i ciężko przerażeni dotarliśmy do jakichś szczątków cywilizacji. Aga spragniona widoku zwierzęcia większego niż wspomniana wyżej kura, krzyknęła: O! Owce! Owce jednako okazały się być białymi głazami… Nie wiemy co oni w tych górach zrobili z większymi zwierzętami. Zżarli? Przez chwilę snuliśmy teorie dotyczące samoobrony królików zbierających bobki w większe skupiska, po to żeby symulować sprawowanie rządów na dzielnicy przez jakieś duże, groźne zwierze… E… tego… No! :mrgreen:
Po zatankowaniu na dziwacznej stacji benzynowej, znaleźliśmy restaurację hotelową. Mimo, że menu było w kilku językach w żadnym nie mogliśmy się dogadać i obsługiwało nas dwoje kelnerów, kelner właściwy oraz kelnerka tłumaczka. Jako ciekawostkę dodamy, że w owym hotelu oprócz dziwek i ich klientów przesiadywało również inne nieco szemrane towarzystwo, taplając się w hotelowym luksusie, a ceny były podejrzanie niskie… Mafijny hotel? :cool:
Totalną nocą dotarliśmy do miejsca docelowego noclegu w Zablijaku. Wynajęliśmy tam sobie śliczne domki. Był czerwiec, ale było pieruńsko zimno. Pan wynajmujący, który porozumiewał się z nami za pomocą pomrukiwania i chrząknięć po oddaniu nam kluczy do domków uciekł, nie udzielając instrukcji jak tu się do diabła włącza ogrzewanie. Więc rozpoczęliśmy sami procedurę pt. znajdę grzejnik i go włączę i niech mnie ktoś spróbuje powstrzymać. Panel sterowania od grzejników był co prawda zamknięty na klucz, ale Polak potrafi i w nocy mieliśmy taką saunę, że trzeba było otwierać okna żeby przetrwać.

środa

dzień pobytowy okolice Durmitor/Zabljak

Udaliśmy się na wycieczkę do Kolasina. Mnogość ślicznych wspinających się na kamieniste zbocza dróżek, w naprawdę fajnym stanie bardzo nas uradowała. :mrgreen: W dole płynęła cud urody rzeka Tara, żaden kamień z góry na nas nie zleciał, totalna sielanka. Mieliśmy jedynie problem z pitsopami na damskie siusiu. Wielkich prędkości nie dało się rozwijać niestety, bo było za ciasno i prowadzący bardzo często nie widział gdzie jedzie, ale widoki były bezcenne. :mrgreen:

27 27b 27d 27c 27e 27f

Zdobyliśmy Kolasin gdzie June i Misz z wiadomych względów odbyli sesję fotograficzną. :mrgreen: W międzyczasie spotkaliśmy policję, która nas nieco zdeprymowała, bo nie wiedzieliśmy czy okrzyki, machania oraz trąbienie były próbą zatrzymania nas za nieznane wykroczenie czy próbą wyrażenia szczęścia z powodu zobaczenia kilku miatek topless. :mrgreen: Okazało się, że to drugie oraz że lud Czarnogóry tak reaguje na innostrańców. :mrgreen: Dojechaliśmy do centurm Kolasina i podjęliśmy próby zaparkowania w miejscu mocniej zaludnionym. Udało się nam znaleźć takowe pod komisariatem w towarzystwie gapiących się na nas grupowo z okien policjantów oraz mieszkańców okolicznych bloków. Stwierdziliśmy, że miat nie dotknie nikt nawet palcem przy takiej obstawie.
Zjedliśmy sobie w Kolasinie, autochtońskie dania to jest: kacamak, cicvara, popara – niektóre nie do przejedzenia ze względu na straszliwe ilości, jakimi uraczono nas w knajpie. Czarnogóra to kraj biedny więc żadne z autochtońskich dań nie zawierało mięsa, w związku z tym Misza, który zamówił jakąś baraninkę miał niezłe rozdanie częstując. :cool:

28

Najmocniejsze wrażenie z Czarnogóry jest takie, że króluje tam nieprzyjazna i nieco przerażająca dla rozpuszczonego europejczyka przyroda i mnogość dzikich miejsc. Myśl: boże jak się coś stanie to co ja zrobię! nie chciała nas opuszczać. Tamtejsi ludzie natomiast są niesamowici. Przyjaźnie nastawieni, trąbią na każdego kogo mijają tylko po to żeby potrąbić i się uśmiechnąć, bardzo pomocni, usiłowali udzielać nam informacji nawet jak do końca nie wiedzieli o co nam chodzi albo nas nie rozumieli. :mrgreen:
Wróciliśmy ze zwiedzania i już ostrożnie użyliśmy regulatora ciepłoty w domkach, osiągając temperaturę odpowiednią. :mrgreen:

czwartek

start: Zablijak

nocleg Węgry -Harkany -> 450 km

Opuszczając Zablijak i udając się w kierunku cywilizacji przejechaliśmy przez Park Narodowy. Podróżując wąską dróżką Majkel zawinął pod swoją obniżoną Ptaszynę spory kamień. Zanim jednak do tego doszliśmy nałamaliśmy sobie głowy dlaczego on o wszystko zahacza (tym kamieniem zahaczał), a jego pilotka Ola prawie opanowała sztukę lewitacji, żeby tylko Ptaszynę odciążyć. :mrgreen:
Dookoła mogliśmy podziwiać śliczną zielona trawkę, po której chodziły owieczki i robiły beee beee beee. Totalna sielanka. :mrgreen:

29 29b 29a 29c

Jednakże dało się już odczuć, że wycieczka zaczęła zmierzać ku końcowi. Dalej autochtoni trąbili i się cieszyli, złapała nas policja, bo chciała sobie pogadać i pooglądać auta, ale w końcu i dojechaliśmy do granicy węgierskiej czyli Unia! To była jedyna granica na której nas skontrolowali. Najpierw wypuścili na nas bojowe komary, które chciały nas żywcem zeżreć. Potem kazali otworzyć bagażnik w każdej miacie i zapytali: any cigarettes, alkohol? Wszyscy zgodnie odpowiedzieli że nieeee. Nie ma ani cigarettes (Zigaretten schaden meiner Gesundheit) ani alkohol w bagażniku. Alkohol był za siedzeniami, żeby się nie potłukł i żeby jechał na stojąco, porządnie zabezpieczony, bo przecież to były wynalazki domowe, więc był wieziony przepisowo. :mrgreen: Tego zdania jednak nikt nie dodał i pomknęliśmy dalej oddychając z ulgą, bo te komary były nie do wytrzymania. Zapewne dlatego celnicy byli mało dowcipni i tacy sumienni. :mrgreen:

piątek

wyjazd z Harkany, dojazd do noclegu Mosty u Jablunkova (powszechnie znany Hotel Grun): 620 km

Następny dzień dojazdowy.
Dotarliśmy na ostatnich nogach do znanego wielu i uwielbianego hotelu Grun. :mrgreen: Ostatnie nogi zaczęliśmy reanimować beherowką i piwem tak skutecznie że ho ho. :mrgreen: Poznaliśmy czeską kapelę z wojakiem Szwejkiem i zadzierzgaliśmy intensywnie więzy przyjaźni polsko-czeskiej. :mrgreen: :cool:
Mniam, mniam, mniam!

30 30a

sobota

wyjazd z Mostów, dojazd do Szklarskiej Poręby około 400 km

Po lekkich problemach z pobudką ruszaliśmy do Szklarskiej, gdzie wspominając czule poprzednią noc urządziliśmy super ultra grzeczny wieczorek pożegnalny i potuptaliśmy grzeczniusio spać. :mrgreen:

niedziela

Start: Szklarska – wszyscy do domów

No i jak zwykle najmniej lubiana część wycieczki. Wzdychając głośno, przekładając różnorakie dobra gdzie indziej ruszyliśmy do domów. Bes sęsu….

 

Balkans Drift 2010 part 3

piątek
Dzień pobytowy Trogir
wypad do Splitu (odległość 30 km)
Dalmacka kolacja z muzyką na żywo :mrgreen:
Powstaliśmy rano, wypiliśmy kawkę serwowaną do basenu i wyruszyliśmy raźno w kierunku Trogiru, w celu spożycia dość późnego śniadanka w porcie.
16 16a 16b 16c 16d 16e 16f 16g 16i 16j 16k 16l 16h
Część ekipy po zwiedzeniu starówki, która jest śliczna od strony morza, ale maleńka i przejść całą można bardzo szybko, wróciła zażywać odpoczynku w basenie, w asyście hosta lub hostessy (na kogo padło na tego bęc niach niach niach :mrgreen: ) donoszących napoje oraz posiłki wprost do wody (pokłon w stronę Fajfa za zniszczenie muffinki :mrgreen: ) a część udała się podziwiać Spilt. :cool:
17 17b 17c
Opis wycieczki do Split by Misza – comming soon 
W międzyczasie w okolicach basenu pojawił się gospodarz targając jakieś plastikowe butelki, które jak się okazało zawierały rakiję oraz dwukolorowe wino domowej roboty. Fajnie robić zakupy mocząc tyłek w basenie. :mrgreen: :cool:
18
Wieczorkiem przybył rydwan napędzany końmi mechanicznymi w wersji kombi, aby zabrać jaśnie państwo na dalmacką kolację. :mrgreen: Podano mięsiwa, ziemniaki i warzywka pieczone w piecu w specjalistycznym garnku, który zaraz stał się przedmiotem pożądania kilku osób z wycieczki, wraz z sałatkami i straszliwymi ilościami rakii oraz winka. :cool: Po zrobieniu grupensexu w służbowych koszulkach, zniszczeniu wszystkiego co było na stole, nieudanej próbie zawłaszczenia kota, udanej próbie zawłaszczenia muszelek udaliśmy się…. Gdzie….? Oczywiście do basenu. :mrgreeen: :mrgreen:
19 19a 19d 19e 19f 19g 19h
sobota
Start: Trogir
wyjazd z Trogiru w kierunku Dubrownika
dojazd na nocleg w okolicach Dubrownika
trasa dnia 230 km
Trochę trudno było powstać, ale nam się udało, szczególnie pomogło wetknięcie członków do basenu. :mrgreen:
Niestety na tym etapie wycieczki nastąpiło rozbicie ponieważ część ruszyła w kierunku Dubrownika, a część (ta nieszczęśliwa) musiała wracać do domu. :sad: Były łzy, płacz i zgrzytanie zębów (Dżunior) oraz rwanie włosów na głowie (Fajf). Dziewczyny otulone żałobnymi chustami szlochały cicho… :sad:
Po rozstaniu oba odłamy wycieczki ruszyły w swoją stronę. Jedni bijąc rekordy pt: jak długo nie będę spał i jechał w kierunku Polski, drudzy – szczęściarze, w kierunku nowej chorwackiej przygody :mrgreen:
Na drodze do Dubrownika zobaczyliśmy tak kolorowy stragan, że musieliśmy go obejrzeć bliżej i w efekcie zrobiliśmy dość obfite zakupy (różne alkohole autochtońskiej roboty oraz przecudnie pachnące oliwy), które jakimś cudem do załadowanych miat się zmieściły i dotarliśmy na miejsce czyli do Ploce pod Dubrownikiem. :mrgreen:
20
Kwatera wypadła nam z widokiem najpiękniejszym ze wszystkich. Zazwyczaj musieliśmy się liczyć z tym, że będzie widok a) na miaty, b) na morze, c) na Miaty i na morze i na może coś jeszcze. Przy czym c) się nie zdarzało. Tym razem mieliśmy widok c) Miaty i morze, czyli ten wymarzony :mrgreen:
Ruszyliśmy zwiedzać Ploce i spożyliśmy czarowną kolacje nad brzegiem morza. :mrgreen: Potem uznaliśmy, że koniecznie należy spalić nagromadzone kalorie (krewetki i kalmary z grila są szalenie kaloryczne hehe) wiec odbyła się bitwa na kamyczki i moczenie tyłków w morzu ku uciesze gawiedzi. :cool:
21 21a
niedziela
Dzień pobytowy: Dubrownik
Zwiedzanie miasta i okolic
Pomknęliśmy w piekielnym skwarze zwiedzać Dubrownik. Miasteczko robi niesamowite wrażenie całym sobą. Architektura wiadomo kamienna, wypolerowana na wysoki połysk. Starówkę otaczają gigantyczne mury obronne, po których można chodzić i podziwiać widoki. Można wybrać kilka tras zwiedzania w zależności od długości i stopnia wytrzymałości zwiedzającego. W związku z tym część ekipy, bardziej wygimnastykowana i odporna na trudy udała się na obchód murów obronnych.
22 22a 22b 22c 22d 22e 22f 22g 22h 22i 22j 22k 22l 22m 22n 22o
Opis zwiedzania murów by Misza – comming soon. 
Część pozostała i raczyła się kawusią, część z części gapiła się na przystojnego kelnera. :mrgreen: Po zespoleniu się poszliśmy na mini kamienną plażę wypatrzoną przez część kondycyjnie poprawną i miało tam miejsce: „no falo dawaj”. Fala dała tak konkretnie, że wszyscy byli totalnie mokrzy, a Misza robiący zdjęcia z miejsca upatrzonego jako suche i bezpieczne musiał potem czas jakiś poświęcić na suszenie obiektywu, aparatu i całego siebie. :mrgreen: Cala reszta wyzywająca falę widać jak skończyła. :mrgreen:
23 23a 23b 23e 23f
Wlepiając oczy w mapki, które zdobyliśmy w dość ciężkiej do namierzenia informacji turystycznej odkryliśmy, że wokół Dubrownika są fajne drogi prowadzące w góry. Należało zwiedzić i zwiedziliśmy. Widok z góry na Dubrownik – bezcenny! Po drodze spotkaliśmy kozy oraz węża grzejącego się na asfalcie. Misza jadący na czele miał niezłe hamowanie przed zrelaksowaną gadziną. :mrgreen:
24a
24b
Cdn… :mrgreen:

Balkans Drift 2010 part 2

poniedziałek 

 

start: Schiefling am See 
wyjazd z Maria Worth w kierunku Chorwacji
-> Kranj -> Postojna 130 km
Postojna -> Buzet -> Opatija (***) -> Rijeka 120 km
Rijeka -> Senj 70 km
nocleg w Senj
trasa dnia 330 km
Wystartowaliśmy grzecznie z Schiefling am See i pomknęliśmy w ciepłe kraje, bo w końcu taki był cel wyprawy. Na parkingu tuż za granicą słoweńsko- chorwacką, gdzieś pod Rijeką powstała sławna produkcja Blair Dżiunior Project. :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Mknąc dzielnie w kierunku docelowego Senj, pokonaliśmy polecaną przez Tomka P. trasę górską w okolicy miejscowości Mała Ucka. Mimo skeczów, które robiło słońce z widocznością okazała się być tak fajna, że zawróciliśmy i przejechaliśmy ją jeszcze raz. :mrgreen: :mrgreen: :winner:
Krajobraz zaczął zmieniać się nam na chorwacki. Pojawiły się drzewa oliwne, wypalone słońcem skały. Mniam, mniam (w sensie, że wszystko takie cudowne, nie w sensie, że jedliśmy drzewa i skały) :mrgreen:
10
Zalogowaliśmy się w apartamencie z niesamowitym widokiem na morze. Poszliśmy zrobić zakupy, a w nocy odbyły się atrakcje nie opisywane w żadnych przewodnikach, zaserwowane nam przez właścicielkę kwatery.:bang:
11 11a
wtorek 
dni pobytowe: Senj 
Wreszcie można było się rozejrzeć, gdzie my właściwie przyjechaliśmy. :mrgreen:
Senj to senne portowe miasteczko, położone w zatoce, nieopodal wyspy Krk, ocienione dwiema wielkimi górami i narażone na silne wiatry termiczne noszące (w)dźwięczną nazwę – bora, które dały nam się mocno we znaki nieco później. :mrgreen: Senj jest idealne jako pierwszy przystanek noclegowy w Chorwacji, jeśli nie mknie się na Istrię.
Pierwszego dnia stało się to co stać się musiało. Poszliśmy moczyć się w morzu. Ciepłe było jak zupa. Oczywiście musieliśmy też spożyć owoce morza w dużych ilościach – pycha. :mrgreen:
11b 11c 11d
W nocy wiał bora. Co ten wiatr robi ze wszystkim co na drodze napotka to makabra. :bang: Wszystko co niedbale zostawiliśmy na zewnątrz uczyło się latać, czyli ręczniki, szklanki, talerze i inne takie – niestety ręczniki jako jedyne ogarnęły sztukę latania, szklanki i talerze okazały się za tępe – zupełnie jak noże. Większość tego towaru wylądowała w ogrodzie właścicielki, której nie omieszkaliśmy nieco ochrzanić za brak uprzedzenia o tego typu atrakcjach nocnych. Szczególnie szczęśliwa była June, której ręcznik trafił w jedyną kałużę jaka była w okolicy. :bang:
Powinni w Senj wieszać wielkie tablice z ostrzeżeniem: UWAGA BORA. Schowaj wszystko!
Środa
Dzień wycieczkowy. Poszliśmy pobrykać po drogach chorwackich, w poszukiwaniu zakrętów. Droga, która się przemieszczaliśmy była jednak pełna niespodzianek. Nie dość ze słońce robiło swoje zwykłe myki czyli raz oślepiało, a raz znikało i w cieniu nie było kompletnie nic widać, to droga posiadała na sobie jakiś grysik, który prześlicznie stawiał miaty bokiem na zakrętach. :mrgreen: Adrenalina nieco skakała, bo zasuwaliśmy szybko, nie bardzo widząc gdzie, no i większość czasu boczkiem. :cool: W celu ukojenia nerwów wykonaliśmy pitstop pod jakimś kościołem, wyznania nieznanego. Wiemy tylko tyle, że wyznawcy zajmowali się posiadaniem mózgów w słojach przy studni (Kościół Frankesztański?). Nie wiedzieć czemu jednak pobyt w kościele z mózgami nas uspokoił i mogliśmy pokonywać szaloną drogę dalej. :mrgreen: :mrgreen:
11e 11f
W międzyczasie pozowaliśmy do reżyserowanego jak zwykle wytrwale i precyzyjnie przez Miszę gurpenseksu. :mrgreen: :kciuk:

12

Po południu udaliśmy się do Jablanacu gdzie okazało się, że Dżiuniory znają genialna zatoczkę. Należało się tam oczywiście przekąpać. Plaża płatna, pan z brzuszkiem skasował od nas po 10 Kuna. Ale warto było. Ci którzy weszli do wody ignorując zagrożenie jeżowcowe oraz kamieniste dno z uciechą oglądali gimnastykę prezentowaną na brzegu przez tych, którzy pragnęli uniknąć jeżowców. Miał miejsce także abordaż na samotna łódkę, z której odbył się konkurs skoków pełnych gracji. W założeniu miały być na główkę, wyszły nieco inaczej. :mrgreen:

13 13a 13d 13e

Po kąpieli udaliśmy się zaspokoić głód na ulicę Karoliny i poznaliśmy szalonego kelnera… Pokochał nas z miejsca, demonstrując sztuczki magiczne, takie jak espresso na sznurku wylane na Mistrzynię, wybuchowy keczup, sok winogronowy zamiast rakii. :mrgreen:
Wszystkie sztuczki zostały zademonstrowane na Mistrzyni i pod koniec kolacji miała już lekkie lęki. :cool:
13f 13g
Czwartek
start: Senj
dystans dzienny: max 290 km
Senj -> Karlobag -> Zadar 160 km
Zadar -> Pakostane -> Sibenik -> Primosten -> Trogir 130 km
trasa dnia 270 km
Wyruszyliśmy w kierunku Zadaru, który powitał nas rozgrzanym białym kamieniem i przyjaznym parkowaniem blisko centrum, niesamowitą ilością palm (trochę innych niż nasza d”gaula’owska), czarującą starówką zawierającą gigantyczny słoneczny zegar oraz fortepian, na którym gra morze. Starówkę Zadar ma godną zobaczenia, jest wielka, biała i napakowana zabytkowymi budowlami. Było do tego stopnia gorąco, że czołgając się po rozgrzanych kamieniach stwierdziliśmy, iż należy zrobić zakupy pamiątkowe, co było kusząca perspektywą, bo w sklepach była klimatyzacja. :mrgreen: Wejścia do przybytku handlu odmówił Dżunior ponieważ jako podkład muzyczny do zakupów występowała lady Gaga czego nasz dzielny turboDzunior, podobnie jak jajek, znieść nie mógł. :mrgreen:
14 14b 14c 14d 14e 14f 14g 14h 14k
Po spożyciu posiłku, lodów, obmacaniu drzewka oliwnego, nabyciu wina :mrgreen: udaliśmy się obadać kwatery. Oczywiście po drodze była myjnia, no i nie bylibyśmy sobą gdybyśmy jej nie odwiedzili. :mrgreen:

15

Kwaterka pod Trogirem w miejscowości Poljicia okazała się zostać naszą ulubioną ze względu na fakt posiadania basenu na wyłączność, do którego część wycieczki musiała wleźć od razu. :mrgreen: Część towarzystwa pojechała oglądać Trogir by night i do szaleństw basenowych dołączyła później.
Opis wycieczki Trogir by Night by Misza – comming soon.
A ogólny ciąg dalszy nastąpi :mrgreen:

Balkans Drift 2010 part 1

Reportaż by: Mistrzyni Z.
Wsparcie pt: gdzie my do diabła wtedy jechaliśmy by: Majkel C
Dobór zdjęć: Mistrzyni
Autorzy zdjęć: Misza/June oraz Fajf/Ania

I oto kolejna wycieczka zaczęła się walką z czasem. :mrgreen:

Ekipa z Wawy po dość szybkim, ale ohydnie późnym starcie i nabraniu tempa zatrzymała się na małą kawę (i duży McZestaw) kilkaset metrów za Jankami. Zgodnie z przyjętym przy tego typu wyjazdach protokołem:mrgreen: . Nie ukrywajmy, że mocno zawaliła Mistrzyni która o 15tej dopiero wylądowała na Okęciu po niezwykle ważnym spotkaniu służbowym w Złotych Piaskach. Warszawa dotarła do punktu zbornego w Szklarskiej w środku nocy ledwo żywa, zmęczona jak koń po westernie, bo stan polskich dróg jaki jest wszyscy wiedzą. Ale i tak wszystkich zaskoczył Dżunior, który w znanym większości pensjonacie Przy Skałkach zameldował się o wschodzie słońca jak bohater romantyczny Mickiewicza czy innego Słowackiego?
Towarzystwo ze Świebodzina, Poznania oraz Bydgoszczy ze względu na brak Mistrzyni i Dżuniora w ekipie, nie miało tego typu problemów i na miejscu zjawiło się o ludzkich porach. :kciuk:

Sobota

Start: Szklarska Poręba
wyjazd ze Szklarskiej w stronę południowej Austrii.
dojazd na nocleg okolice Klagenfurtu w Schiefling am See

dystans dzienny:
678 km -> Praha -> Strakonice -> Passau -> Wels -> Liezen
lub
647 km -> Praha -> Ceske Budejovice -> Linz

Dzień przewidziany został na dojazd, wiec rozpoczęliśmy go wspólnym tankowaniem (paliwa, rzecz jasna), upychaniem rzeczy niezbędnych (temperówek i sznurowadeł) w miejscach, które będą łatwo dostępne (tak! tak! są takie miejsca w Miatach), ustawianiem siedzeń (ktoś je złośliwie poprzestawiał wcześniej) oraz basów sprzętów grających w optymalnej (dla tychże basów) pozycji.

1 1a 1b

Po odstaniu swojego w korku, zwialiśmy dość szybko zostawiliśmy za sobą polski asfalt i po nabyciu w przygranicznym kantorze środków płatniczych na syr oraz winietek, rozpoczęliśmy wędrówkę gładziutkimi czeskimi drogami. :winner:

1c

Pierwszy poważny pitstop wypadł w Czeskich Budziejowicach, gdzie w planie było pożarcie syra z tatarską omaćką. :mrgreen: Plan został wykonany, na rynku odbyła się również pierwsza sesja zdjęciowa oraz wizje na temat produkcji i reżyserii filmu akcji „Samotna butelka i bruk”. Tytuł nie został dopracowany jakoś szczególnie mocno, ale mógłby zdradzić główny wątek i nikt by nie poszedł na nasz film do kina, a mieliśmy apetyt na stworzenie hitu na miarę „Nocy i dni” Z ostatnich ustaleń wynika, że ze scenariuszem zapoznaje się Juliusz Machulski a w roli butelki ma wystąpić Eddie Murphy. Na rolę bruku ostrzy zęby Halinka Młynkowa.. :mrgreen:

2 2a

Następnie runęliśmy pożerając kilometry i resztki syra w stronę Austrii. Pamiętając zeszły rok mieliśmy ochotę na powtórkę licząc, że cywilizacja wciąż nie zniszczyła terenów koło Nockhalm.. :mrgreen:
W trakcie przejazdu autostradą stało się to czego obawiali się wszyscy – niebo spadło nam na głowy. Pocieszającym się wydaje fakt iż spadło nie w postaci meteoru tunguskiego lecz jedynie jako hektolitry wody… I to w takiej ilości, że nie byliśmy w stanie jechać, bo nie było nic widać, a na drogę leciały nie tylko gałęzie, ale wręcz całe drzewa. Zjechaliśmy więc z głównej drogi i ustawiliśmy się z boczku, unikając towarzystwa drzew, które mogłyby zlecieć nam na miękodache miaty, usiłując przeczekać. Gdy trochę przestało lać, z domku nieopodal wybiegł Austriak w długich gaciach, ale bez piórka (sic! – pewnie element napływowy informując, iż droga na której staliśmy jest nieprzejezdna. Co kraj to obyczaj, trochę nas zatkało, ze był tak miły i nas o tym poinformował narażając się na zamoczenie swojej osoby – dzisiaj myślę, że ten deszcz był powodem braku piórka. :cool: Po prostu nie chciał go zmoczyć. Zawróciliśmy w kierunku zawalonej drzewami autostrady i mieliśmy okazję obejrzeć jak zorganizowani są przedstawiciele odłamu nurtu: „ordnung must sein”. Burza zwaliła wiele drzew na autostradę. Powstał gigantyczny korek, który na szczęście oglądaliśmy jadąc w przeciwnym kierunku (wyjaśnienie dla fizyków: właściwie to w kierunku tym samym, ale o zwrocie przeciwnym do korka). W 10 minut po tym jak deszcz osłabł na miejscu były już odpowiednie służby, które zajęły się usuwaniem drzew z drogi i szast-prast wszystko zaczęło znowu działać.. POSTULAT: wysłać nasze służby porządkowe na szybkie szkolenie do Osterreich. :winner:

Późnym wieczorem dotarliśmy do miejsca przeznaczenia czyli Schiefling am See. Chwilę trwało znalezienie samej kwatery, bo navi nam zgłupiała, a dróżki nad jeziorem były jakieś takie nie prowadzące tam gdzie trzeba.:roll: Pensjonat okazał się być słitaśny oraz dysponował tym czego potrzebowaliśmy czyli odpowiednią ilością wina oraz trampoliną. :mrgreen: Rozpoczął się wieczorek rekreacyjno-relaksacyjno-skoczny. Mistrzem i imprezy oraz trampoliny został Dżunior i jego okrzyki bojowe. Nie będziemy cytować . Hje, hje, hje :mrgreen::mrgreen:

3 3a 3b

Niedziela
Dzień pobytowy na zwiedzanie okolic: Austria + górska Słowenia (Alpy Julijskie)
zasięgi drogowe noclegu:
od Maria Worth:
-> Maribor 130 km
-> Kranj -> Ljubliana 60 -> 130 km
-> Kranjska Gora -> Bovec 100 km
-> Tarvisio 90 km
-> Gmund (Malta) 88 km
-> Reichenau (wjazd na NockAlm Strasse) 60 km

trasa dnia 320 km
Schiefling am See → Bovec → Boka
http://tinyurl.com/4xnny3x

Schiefling am See → Nockalm → Nocleg
http://tinyurl.com/3qxmuar

Po spożyciu śniadanka i dokładnym obejrzeniu w świetle dziennym dziwów (było czysto i obsługa się wciąż uśmiechała), w które obfitował pensjonat udaliśmy się zwiedzać. :mrgreen:

4

Jak się okazało Fajf świtkiem wstał i wypucował swój pojazd. Reszta wolała spać, ale co się odwlecze …. Nie zdążyliśmy przejechać wielu kilometrów jak na drodze pojawiła się myjnia. Więc wszystkie wehikuły zostały wypucowane grupowo. O radości!! O błogości!! :mrgreen:

5 5a

Po wypucowaniu zdecydowaliśmy się wreszcie dołączyć do Fajfa i nakleić naklejki wyjazdowe. Była to trudna sztuka, bo tym razem strzeliliśmy je sobie plotowane i naklejenie czegoś takiego wcale nie jest proste. Autorką projektu była Lilu, która ze względów ogólnych nie mogła wziąć udziału w wycieczce. Tęskniliśmy!

6

Plan dnia był taki, że odwiedzimy Alpy Julijskie i Słowenię w celu obadania stanu tamtejszych dróg. Wypadł zdecydowanie zadowalająco. Krajobrazy Julijskie również. Wdrapaliśmy się dosyć wysoko w góry na Vrsic Pass, gdzie było sporo śniegu, który niezmiernie uradował Fajfa i Dzuniora. Oczywiście musiało się odbyć rzucanie śnieżkami, bo inaczej byłoby nieważne.

7a 7b 7d 7f 7g 7h 7i 7j

Obejrzeliśmy z dystansu 106 metrowy wodospad Boka, znajdujący się w okolicach Boveca, pomoczyliśmy nogi w lodowatych „white waters” – nic nikomu nie odpadło, choć woda była tak lodowata, że masakra!

8 8a 8b 8c 8d

Potem zaczęliśmy się zastanawiać jak wracać i sentymenty przeważyły. Runęliśmy znowu bryknąć sobie trasą Nochalm. Pokonaliśmy ją troszeczkę wolniej niż ostatnim razem. Normalnie powinna trwać 2,5 godziny, a w naszym wykonaniu trwała 45 minut z przerwą na ukojenie nerwów i drżenia ud oraz sławne siusiu. Niach, niach, niach :winner: :mrgreen: :cool:

9

Cdn… :mrgreen:

 

Poznań majówka 2009

Działo się w długi łikend majowy, oj działo! :mrgreen:

Wasi ukochani organizatorzy różnych eventów zeszło- i tegorocznych zrobili sobie wakacje od organizowania imprez masowych i zlecieli się do Poznania zacieśniać kontakty. :mrgreen:

”Sponton – the beginning”
W czwartek znad morza wyruszył smakowity cukierek – czerwona NA z Przemasim na pokładzie (w trakcie dojazdu miało miejsce pierwsze spotkanie z wiewiórką, ale o tym będzie dalej), z Wawki merlot NB – wioząca Mistrzynię Zamętu oraz czarna NBFL zawierająca Majkela_C. Wszystkie okazy zostały przechwycone przez BRG NA z załogą składającą się z Juny oraz Miszy i poprowadzone przez Poznań na milusi tarasik, gdzie zawartość miatek spoczęła w pozach luźnych i raczyła się napojami, które powodują intensywne zacieśnianie się więzi międzyludzkich :mrgreen:

Piątek:
Nikt do końca nie wie, jakim cudem wszyscy wstali o jakiejś totalnie nieprzyzwoitej godzinie porannej i po pożarciu straszliwej ilości jajecznicy oraz odstaniu swojego w kolejce do łazienki udali się składać dachy i smarować się kremami z filtrem. W trakcie tej jakże pasjonującej czynności objawiła się niebieska NC z Piotrem K. na pokładzie.
Ruszyliśmy z permanentnymi bananami na twarzy :mrgreen: . Prowadził oczywiście Piotr, bajkowymi trasami wśród lasów i pól rzepaku, soczystej przyrody wielkopolskiej, śpiewu ptasząt i wielości zakrętów :mrgreen: . Poza Piotrem chyba nikt z uczestników nie wie, gdzie my tak do końca byliśmy, ale trasa była przecudna i bardzo smaczna :mrgreen: . Jak będziecie grzeczni, to może kiedyś Was tam Piotr też zabierze :mrgreen:

Pierwszy „poważny” pitstop wypadł w Wolsztynie, gdzie obejrzeliśmy przygotowania do sobotniej parady parowozów, odczuwając mocne skojarzenia z filmem o drugiej wojnie światowej :mrgreen: . Parowozy były „wielkie, ogromne i pot z nich spływał”. W powietrzu latało mnóstwo czegoś czarnego a lokomotywy dość synchronicznie wydawały z siebie różnorakie pufnięcia ( http://miasta.gazeta.pl/p…tore_w_tyl.html ).

Z Wolsztyna udaliśmy się krętą, leśną trasą do pałacu w Wąsowie spożyć obiad, poudawać zwłoki, pospacerować po parku, wleźć na wieżę i podyskutować o kwestii sprawdzenia, czy jak się z tej wieży skoczy to się człowiek bardzo połamie, czy tylko trochę.
Po leniwym posiłku potrasowalismy na Stary Rynek w Poznaniu skonsumować szarlotkę w miejscu pierwszej randki Juny i Miszy :mrgreen:

Wieczorkiem wpadliśmy przelotem na ognisko na zlot Cabrio Clubu dać buzi znajomym :mrgreen: Tu należy nadmienić, że hasło miatowe „ na koń” cieszy się znacznym szacunkiem, przebijającym się nawet przez nadmiar procentów. Nie wiemy, kto to jest Banan. Nie udało się nam go poznać/znaleźć :mrgreen:
Czas domowo – wieczorny spędziliśmy śpiewając ding ding dong, tralala itp. :mrgreen: (http://www.youtube.com/watch?v=DbYtqAWDF2U )

W nocy Juna przebudziwszy się dostrzegła w przedpokoju ruch i obcego człowieka przypominającego bardzo dokładnie futrzaste stworzenie asystujące przy czwartkowym posiłku Przemasiego (wspominana wcześniej wiewiórka w pozie heraldycznej). Po zdiagnozowaniu, że to Majkel i dostaniu ataku śmiechu zapomniała o sprawie, ale do czasu…

Sobota:
Wstaliśmy o jeszcze bardziej nieprzyzwoitej godzinie i Mistrzyni Zamętu „ulęgł” się w głowie dość dziwaczny pomysł. Mistrzyni zawsze była zdania, że szczoteczki do zębów i kierownicy Niuni się nie pożycza, ale przy jajeczni rozmyślając o dzieleniu steru w Alpach straciła zapał obronny i stwierdziła, Juna przejmuje kierownicę aby Niunię w końcu rozdziewiczyć :mrgreen: . Walcząc z objawami choroby poprzedniowieczornej udaliśmy się do Starego Browaru. Na dach. Serpentynką śmierci powodującą chorobę morską. Zaprawdę nie wiem jak ludzie wjeżdżają tam normalnymi samochodami… Serio! :mrgreen: .
Po sesji zdjęciowej, do której się bardzo przyłożyliśmy i niektórzy okazali duże poświęcenie, wybraliśmy się obejrzeć monstrualną krewetkę ( http://starybrowar5050.com/news/1078 ) licząc, że się albo poruszy, albo zleci komuś na głowę. Nie zrobiła nic z tych rzeczy, więc sobie poszliśmy :mrgreen:

Następnym pitstopem był Kórnik (mam problem z pisaniem tego przez „ó”), gdzie Juna nurzała się w magnoliach a Mistrzyni udawała zwłoki na trawce. Wtedy również narodziła się „pozycja wiewiórki” oraz Majkel otrzymał nową ksywę :mrgreen: . Po pożarciu lodów pomknęliśmy przez Bnin do Rogalina, gdzie odkryliśmy, że polarowe koce z Ikei świetnie robią za dach bez ściągania perseningów, coby żadna ptaszyna nie zanieczyściła stylowych wnętrz naszych pieszczoszek. W Rogalinie miała miejsce również sesja na lwie, oglądanie wielgachnych 600-letnich dębów oraz zawiła opowieść o kocie uczestniczącym w paradzie równości zwierząt w charakterze niewiadomym (żywy – latający kot, zezwłok kota latającego – sprawa w trakcie, stanu kota w locie przez trzy lata nie ustalono :mrgreen: ). Syndrom wiewiórki zataczał coraz szersze kręgi… Krgh!

W Rogalinie Misza postanowił przypomnieć Mistrzyni, że chciała tego dnia rozdziewiczyć Niunię – i tym samym nikt już nie wsiadł do swojej miaty. Nastąpił mix totalny. Mistrzyni dostała się czerwona NA, której już jej nikt z pazurów nie był wstanie wydrzeć :mrgreen: Czerwona NA otrzymała również nowy pseudonim artystyczny – Lansowóz. Niunia okazała się być dziewczynką swojej pani, bo strzelała fochy (nieszkodliwe) pod dotykiem obcych rąk :mrgreen: Grzeczny NBFL oraz BRG NA (z najgenialniej trzymającymi siedzeniami wszechczasów) bez protestów przyjmowały coraz to nowe zasiadające w nich tyłki. W zmieniającej się wciąż konfiguracji towarzystwo udało się na grill do Ewy i Piotra (bardzo dziękujemy – było przepysznie, leniwie; kocham leżenie pod gruszą i latające psy :mrgreen: ). Misza wytargał z garażu jakieś zwariowane rowery, którymi wcześniej wszystkich straszył. A straszył tak skutecznie że rowery były omijane baaaaaardzo szerokim łukiem :mrgreen:
Pojadłszy i zapoznawszy się dość blisko z kynologicznym obliczem gospodarzy udaliśmy się na Plac Mickiewicza na lanserkę na zlocie Cabrio Clubu :mrgreen: Zleciało się bezdaszników całe mnóstwo, niestety minęliśmy się z ekipą z Fajfopaklandu :sad: ( http://hatszepsuts.fotosik.pl/zdjecia/3), ale poznaliśmy Novego :mrgreen: . Na placu Mickiewicza objawiła się również masakra w spodniach Miszy :mrgreen: (cholerne meszki!!). Kwestia wiewiórki była ciągle żywa ( http://www.flickr.com/pho…ski/3498005847/ ) Krgh!
Po sycących emocjach na Placu Mickiewicza i pożegnaniu innych zlotowiczów falą Juny (buahahahhahaaha nie pamiętam kto zleciał tam z postumentu :mrgreen: ) udaliśmy się na Stary Rynek zrelaksować się przy soczku i na krótki spacerek. M(i)X miatkowy trwał dalej. Nieudolne próby wyrwania Lansowozu z pazurów Mistrzyni również. (krgh!) Ponieważ wszyscy byli już mocno głodni, pomknęliśmy do domu, bo Misza obiecał Mistrzyni, że usmaży krewetki na maśle, czosnku, trawie cytrynowej z dodatkiem imbiru i chilli :mrgreen: . W domu szybko okazało się jednak, że zabrakło limonek (niezbędnych do osiągnięcia odpowiednich walorów smakowych drinków), więc całe towarzystwo zapakowało się do Kulki (lansowóz Juny) i udaliśmy się do otwartego jeszcze supermarketu budząc zupełnie niezrozumiale zainteresowanie :mrgreen: . Krewetki były genialne :mrgreen:Masło było wszędzie. Makaron ryżowy robiący za „podstawę” też. Limonki umieszczono prawidłowo w szklankach. :mrgreen: Nastąpiła też scena lekkiej demolki z udziałem soku pomidorowego, kieliszka do wina made by Ikea oraz laczków i spektakularnego upadku :mrgreen:

Niedziela:
Już nie strugaliśmy psychopatów i wstaliśmy o 9:xx. Pakowanie przebiegało dość niemrawo, kolejka do wanny również ustawiała się mało chyżo. Ale daliśmy radę. Idealnie w tajmie nadciągnęła niebieska NC, która oczywiście momentalnie została zabrana prawowitemu właścicielowi. Następne nieudolne próby wyrwania Lansowozu z pazurów Mistrzyni zakończyły się fiaskiem.
Pomknęliśmy sobie smakowitą trasą przez Skórzewo do Komornik, potem podskakiwaliśmy betonową drogą SSmanów przez Wielkopolski Park Narodowy. Tam miała miejsce próba samobójcza nieletniej, która rzuciła się wraz z rowerem pod koła Lansowozu. Lansowóz rycząc wyhamował statecznie 20 metrów przed nieletnią i cała kolumna cierpliwie czekała na pozbieranie dwukołowego środka transportu przez zestresowanego rodzica. Po tych niewątpliwych przeżyciach udaliśmy się kosząc zakręty przez Mosinę do Śremu. Syndrom wiewiórki dalej objawiał się w pełnej krasie. W Śremie zrobiliśmy przypadkowo lansik na rynku i wypiliśmy przepyszną frappe z lodami. No i zaczęło się robić smutno, bo zbliżał się koniec, który dość sekciarsko (grupowy uścisk i rozgłośne buczenie) wypadł we Wrześni, gdzie pożarliśmy obiadek no i … każdy wsiadł do swojej miaty…. Mistrzyni wypuściła z pazurów Lansowóz, a wsiadając do Niuni przeżyła dużą dawkę uderzeniową szczęścia i zakochała się w Niuni jeszcze mocniej :mrgreen: . Trasa powrotna do domów wypadła niektórym szybko, innym romantycznie, a niektórym zaskakująco bezkorkowo! (trzech osobników wlokących się 50km/h się nie liczy :mrgreen: )The end :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

Pałer plej:

„You touch my tralala” (Günther, „The Ding Dong Song”)Słownik:
“Krgh!” – dźwięk towarzyszący „pozycji wiewióra”
“(piiiiii)!” – określenie samicy komara oraz meszki,
„Krewetka” – pojawiała się w różnych nieoczekiwanych okolicznościach, na suficie, talerzu, pod stołem, chrapiąc na podłodze w nocy…

Cytaty: 
“To jest jakaś masakra” – Misza zaglądający z wyrazem osłupienia na twarzy w swoje własne spodnie i widząc tam gigantyczny ślad po ugryzieniu meszki
„Straciłam cnotę i teraz się puszczam na całego” – Mistrzyni, po kolejnym przekazaniu kluczyków do Niuni w obce ręce
„No i co narobiłaś? Teraz będę musiał szukać NB miracle …” – Misza z wyrzutem do Mistrzyni, spoglądając jak Juna miłośnie przebywa w Niuni

Logo spontonu i odciski uczestników

3497615175_d172f35610

Sesja parkingowa

3498419920_ba6c102963 3498421314_fb82b1bd48

Blondynki w Miatkach :)

3497610507_71fd347d9d 3498424662_89e35dff62

Trasy wśród pól rzepakowych

3497613133_7744b4424a 3498428488_1b10af5c96

Banany na twarzach

3497612617_3bc0fb80d9

 

Top