RF czyli weekend Raczej Fantastyczny

R jak ranek.
Budzik zadzwonił o porze tak nieprzyzwoitej, że język polski nie znajduje słów, aby oddać stan ducha budzonych.

Ruszajmy. Hiszpania czeka.
Jak większość pasażerów staram się w drodze odzyskać trochę snu – udaje się.

Budzimy się nad Katalonią.
<Losowa gadka o pogodzie> 10 stopni w słońcu <opowieść o południowym klimacie> wietrznie <kurtuazyjna opowieść o regionie>.

Lądujemy.
Opuszczamy salon i wchodzimy … no właśnie … tu pierwszy konkurs: gdzie na lotnisku pierwsze swe kroki kieruje prawdziwy turysta?
Tadzik z Torunia wskazuje na lotniskową kaplicę.
Mateusz z Warszawy mówi, że do banku sprawdzić faktury zapłacone.
Marek z Wiejskiej krzyczy, żeby wszystkich wykluczyć!?!?!?
Wszystkie te destynacje są oczywiście wspaniałe, lecz najważniejsze jest odwiedzenie sklepu FC Barcelony. Szybki zakup koszulek w rozsądnej cenie molto Euro i ruszamy na spotkanie z przygodą.

Wychodzimy przez przeszklone drzwi.
Nawet nie trzeba specjalnie się rozglądać. Mazda tu jest.
Wita nas wielki napis trzymany przez młodzieńca #FRIENDSOFMX5.
Nieśmiało podchodzimy.
Na południowej twarzy młodzieńca wykwita uśmiech, że klękajcie narody.
Nawet mnie się podoba.
Witajcie w Barcelonie.
Cieszymy się mogąc Was gościć.
Mamy nadzieję, że będzie Wam się podobać.
Jest bardziej słodko niż na czekoladzie w Wedlu.
Po kilku chwilach Pedro żegna przekazując w ręce  hostessy. Ruszamy dalej.
Kilkadziesiąt metrów dalej kolejny Mazdowy punkt kontrolny. Otrzymujemy identyfikatory, gumisie i po bananie. Jakaś Pani podsuwa nam papiery do podpisu. Jeszcze tylko kilka słów o planie dnia i oczom naszym ukazuje się ze 30 zaparkowanych z linijką RFów.

Trzeba uczciwie przyznać, ze określenie ładne pasowałoby tak jak powiedzenie, że na Słońcu jest ciepło.
Samochody prezentują się RE-WE-LA-CYJ-NIE!!!
Mam dość sporo do czynienia z Mazdami i z ręką na sercu mogę powiedzieć.
Oto osiągnięto ideał. Nie wiem, co oni teraz wymyślą.

Tu oczywiście cofniemy się kilka tygodni w czasie.
Byliśmy jakiś czas temu na prezentacji RFa w Warszawie, ale scena Och’Teatru, która zdolna była pomieścić 1 samochód nie była w stanie zapewnić nam tych doznać estetycznych co lotnisko w Barcelonie. Machine Grey obok White Ceramic i dalej Soul Red.
Pojęcie „Estetyka” właśnie zaczęło się samo edytować w Wikipedii.

Wygląda na to, że jesteśmy pierwsi. Wszystkie kluczyki wisząc na tablicy krzyczą niby Osioł do Shreka  WYBIERZ MNIE, WYBIERZ MNIE.
Nasz wybór pada, co raczej nie zaskoczeniem dla nikogo, na najszybszą i jednocześnie najpiękniejszą wersję. Wsiadamy.
O dziwo, dwie walizki bez trudu lądują w bagażniku. Małym, ale głębokim a przez to zaskakująco pojemnym.
Oczywiście zanim popadniemy w euforię uświadommy sobie, że to walizki typu bagaż podręczny, zajrzyjmy do środka.
Pierwsze co się rzuca w oczy mnie jako pasażerowi to przygotowanie samochodu.
Podłoga tak, że można z niej jeść.
Słowo honoru, na ziemi nie ma nawet jednego paproszka. O nie, mnie nie oszukacie.
Gdzieś to mam szkło powiększające i białą rękawiczkę pożyczoną od Wyśmienicie Udającą Że Ma Pojęcie O Sprzątaniu. Udając, że czegoś szukam gruntownie obmacuję podłogę i szukam kurzu pod szkłem. Oni naprawdę przygotowali samochody perfekcyjnie.
To jest aż niemożliwe.
Tutaj chciałbym zasugerować szefostwu Mazdy w PL, że wysłanie odpowiednich ludzi odpowiedzialnych za samochody prasowe do Barcelony wcale nie byłoby wyrzuceniem pieniędzy w błoto.
Może należałoby też dodać, że pogoda barcelońska wcale nas nie rozpieszczała tego ranka. Niewielki deszczyk, zaledwie 10 stopni i wietrzysko. Jak Nie Hiszpania.
Ale obsługa gotowa i na to. I coś co zakrawa już na paranoję – oni byli nawet przygotowani na to, że przyjedziemy z kraju gdzie mamy 15stopni na minusie bez czapek wełnianych, w które nas wyposażają.
Prawda jest taka, że wiele się nie pomylili. Ja faktycznie wyruszyłem bez.
W samochodzie stoi też lekko zmrożona woda.
Stoi oczywiście w butelce, nie w podłodze pod dywanikami.
Na czymś co w innych samochodach jest półeczką pod przednią szyba próbuje leżeć plan dnia i mapa z trasami. Tu trzeba uczciwie powiedzieć, że na takie rzeczy w MXieRF miejsca nie ma.
Po chwili przekonujemy się, że to naprawdę jest samochód dla południowca. Nie ma gdzie rzucić szalika.
W zwykłym MX przy zamkniętym dachu jest jeszcze miejsce pod tylną szybą. W RF cała ta przestrzeń zajęta jest przez swojego rodzaju przeszklonego windshota. Być może jest on demontowalny, ale my nie mieliśmy okazji tego sprawdzić.
Za to kierowca na brak miejsca na swój korpus i nogi narzekać nie może. Siedzi się wygodnie w głębokim fotelu (są wersje z kubełkowymi Recaro, ale tutaj nie były dostępne), na nogi miejsca jest dość sporo. Na tyle dużo, że. 180 cm kierowca nie musi odsuwać siedzenia do końca.
Estetyka wnętrza na wysokim poziomie: kierownica, zegary, kokpit, pokrętła, podłokietnik spasowane i w naszej wersji z przebiegiem 1400km nic nie próbuje nawet trzeszczeć.

Czas na łyżkę dziegciu, czyli miejscu dla pasażera.
Właściwie również jest w porządku, siedzi się wygodnie, głowa nie ociera o sufit przyśpieszając i tak już przeklęte łysienie. Jest nawet dużo miejsca na ludzkie elementy torowania sobie drogi – na łokcie. Troszkę gorzej, jak się okazuje po kilku kilometrach, jest z nogami.
Nie jestem w stanie ich wyprostować do końca, nawet po maksymalnym cofnięciu fotela. Daje mi się też we znaki coś, co jest tuz przed fotelem po lewej stronie. Nie wiem co to, ale już MX-5 ND czułem, że mi to nie pasuje. Ogranicza troszkę manewrowanie kończynami i w moim supersubiektywnym odczuciu wymusza na pasażerze pozycję pani Jaworowicz.
Ale biorąc pod uwagę, że ze znanych mi osób, które jeździły MXemND tylko jedna zgodziła się ze mną zrzucam to karb mojego zamiłowania do jednostek typu VAN. Na swoją obronę powiem, że również opisywane symbolem 5.

Wyjeżdżamy z lotniska, droga piękna i szeroka. Widoki raczej średnie.
Za nawigacja, co chwila krzyczy „Będzie foteczka w plecy”. Tutaj należy złożyć wyrazy szacunku dla tych, którzy wbijali w nawigacje nasze ponad 200km trasy. Nikt nie szedł na łatwiznę wpisując punkt A jako start i B jako meta. POI były ustawione co 10km, sami policzcie każdego dnia dwie różne trasy do wyboru, coś koło 30 samochodów. Ktoś się napracował.
Ale jeśli ktoś pomyślał, że nie da się pomylić i zjechać z drogi ten nas nie zna.
Pierwsze rondo i zamiast na 3cim zjeżdżamy na 2gim zjeździe. I już drugi raz dziś okazuje się, że przysłowia są mądrością narodów. Albowiem całkiem przypadkowo lądujemy nad brzegiem morza i mamy gdzie postawić samochody w odległości tak małej, że właściwie parkujemy na plaży. I jeszcze mamy dwa miejsca kolo siebie.


Co robić w takiej sytuacji?
Wychodzimy, dzielimy się pierwszymi wrażeniami i opatuleni ruszamy na plażę.
Gdzieś jednak w tyle głowy jakiś chochlik bębni skandując KIEL-CE KIEL-CE. Właściwie przy tym wietrzysku wcale się nie dziwię jego skojarzeniom. Gwiździ bowiem nieludzko.


Sesja zdjęciowa w tych okolicznościach przyrody i ten tego, niepowtarzalnej jest, więc krótka i nieziemsko trudna. Na szczęście kończy się zaledwie jedną parą przemoczonych butów. Jedźmy, wysuszymy w samochodzie.
Wsiadamy.
Kilka chwil później rozpoczyna się mozolna wspinaczka naszych RFów pod górę. Drogę, który zmierzamy na szczyt budowali chyba Albańczycy. Jest przerażająco wąska, pełna zakrętów, pozbawiona znaków i przyprawiającą o dreszczyk podniecenia. Słowem – perfekcyjna.
O kącie nachylenia niech świadczy fakt, że wjeżdżamy na jedynce. Dojeżdżamy na szczyt, druga przerwa i kolejny zachwyt. Niemiec powiedziałby WUNDERBAR, Anglik WONDERFUL, Francuz MAGNIFIQUE , nas stać na polską klasykę.

I gdzie jest sprawiedliwość, gdzie był Bóg czy inny Absolut przy projektowaniu Świata? Barcelończykom dał góry, morze, słońce, palmy i jeszcze FCB. A nam co? Antoniego, Jarka i dwie Beaty. Dobrze, że teraz jest z górki.
Pęd powietrza natychmiast usuwa z głowy nieciekawe myśli. Strach pomyśleć, co by było gdybyśmy otworzyli dach?
No właśnie, otwórzmy.
Zatrzymujemy się gdzieś pod górą w jakiejś prawie pięknej podbarcelońskiej mieścince składającej się z kilku domów i jednego skrzyżowania.
Dach już otwarty.

14 sekund samego otwierania.
5minut konsultacji na odkrycie tajemnej kombinacji, która pozwoli zadziałać przyciskowi otwierającemu dach. Samo zatrzymanie samochodu nic nie daje. Wrzucamy luz. Nic. Dokładamy ręczny. Dalej nic. Gmeramy przy łączeniu dachu z przednią szybą. Dołączają do nas miejscowi. Jeden z nich podaje nam łom i wielki młotek. Bierzemy, kto wie czy to nie będzie ostateczność. Popróbujmy jeszcze trochę. Ja osobiście uwielbiam rozwiązywanie zagadek pt. Jak uruchomić samochód? Gdzie otwieranie wlewu paliwa? Jak otworzyć bagażnik? Dodajemy jeszcze jeden element do naszej kombinacji i JEEEEST dach się otwiera.

Po krótkiej przerwie nasza wycieczka rusza. Rozpędzamy samochody i właściwie pomimo otwarcia samochodu wiele w środku się nie zmienia. Wiatr nie targa nam grzywek i nie zamraża nosów. Nie tylko dalej słychać myśli, ale i głos towarzysza podróży, choć ten wcale nie zaczyna mówić głośniej. Zdecydowanie wersja MX-5 RF w tym aspekcie zostawia swoją starszą siostrę daleko w tyle. Jazda wciąż jest komfortowa. Kilkanaście minut później dojeżdżamy do pierwszego zorganizowanego Punktu Zapewnienia Rozrywki. Nawet nie musimy parkować. Obsługa zabiera nam kluczyki, odprowadza do restauracji i życzy miłego pobytu. Rozglądamy się. Knajpa wydaje się być in Middle of Nowhere, ale po chwili okazuje się jak bardzo mylne potrafi być pierwsze wrażenie. Wygląda na to, że nie bez powodu, ktoś postawił ja właśnie tutaj. Z ogromnych okien restauracji mamy widok na pobliski masyw górski. Wyobrażam sobie jak pięknie musi prezentować się on latem w pełnym słońcu. Jakby tego było mało na panoramicznej szybie tarasu ktoś namalował cały łańcuch górski. Wystarczy usiąść w odpowiednim miejscu i błyszczysz wiedzą na temat barcelońskich masywów górskich. My jednak, choć jesteśmy głodni to jednak wcale nie wiedzy. Nie rozpisując się na temat aspektów kulinarnych uznajmy, że obiad wpisał się w wysoki poziom zarówno organizacyjny spotkania, jak i frajdy jaką dał nam do tej pory samochód.

Po kilku chwilach zostajemy zaproszeni do strefy konferencyjno-wystawowej. Za chwilę dowiemy się skąd wziął się pomysł na RFa, kto go zaprojektował i skąd ten ktoś brał pomysły i co chciał przekazać odbiorcy auta. Czyli krótki wykład o KODO, JINBA ITTAI i SKYACTIV. Wychodzi diligente od PR Mazdowego. No litości. Zapowiada się nieco nudnawa część spotkania. Nie przeczę, że gość mówi ciekawiej niż wspomniane wcześniej Beaty, ale cóż on nam powie więcej niż to co wyczytamy na www. Wszyscy przygotowują się na akt „Dobra mina do złej gry”, część rozsiada się wygodnie w fotelach i zaczynają się pogaduszki. Tymczasem jednak czeka nas miłe zaskoczenie i kupa śmiechu. Spotkanie poprowadzi nie Dział PR, ale niepozornie uśmiechający się stojący wśród nas i wyglądający na gościa podobnie jak my przybysz z  Kraju Kwitnącej Wiśni. I właściwie nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby ów człowiek nie okazał się głównym projektantem, ojcem, dobrym duchem i przewodnikiem całego projektu MX-5. To, że będzie ciekawie widzieliśmy już gdy tylko powiedział, że woli o MX-5 mówić w swoim ojczystym języku, bo to w nim myśli, czuje i oddycha.  I rzeczywiście z każdym kolejnym słowem oczy zaczynały mu błyszczeć i widać było pasję z jaką próbuje nam przekazać wszystko co wie i wszystko czym się kierował jego zespół przy tworzeniu MX-5 RF. I to naprawdę było ciekawe, nawet nie to co mówił, ale energia jaka biła z niego jakby stojąc obok samochodu przestawał istnieć dla niego cały świat. Pan Yamamoto przyznać trzeba, że zarówno do powiedzenia jak i do pokazania miał wiele. Kulminacyjny moment zderzenia dwóch kultur i dwóch wizji motoryzacji nastąpił w chwili kontemplacji reflektorów i próby przekazania nam ich wizji projektowej. A może raczej japońskiego ducha i europejskiego pragmatyzmu. Nie wiem. W każdym razie Yamamoto poprosił kolejno trzech ludzi i klęcząc przy reflektorach prosił, żeby powiedzieli mu co widzą. Żarówkę, odbłyśnik, kierunkowskaz, drugą żarówkę, światło postojowe, klosz lampy, załamania na kloszu…w oczach zgadujących zaczęły błyszczeć łzy, Yamamoto z uśmiechem kręcił głową, naprowadzając na właściwą odpowiedź, ale widać było, że szuka czegoś ostrego, aby zakończyć te męczarnie. My stojąc obok mogliśmy chichotać, ciesząc się, że padło na kogoś innego, ale uczciwie mówiąc niewielu z nas zrozumiało o co chodzi Yamamoto. A mianowicie o nas. W światłach odbijaliśmy się my wszyscy. MX-5 is watching you.

 

Ruszyliśmy w drugą część podróży odbierając z parkingu „swoje” samochody.

Tym razem organizatorzy przygotowali nam trasę 60km w większości odbywający się ulicami Barcelony. Znowu otworzyliśmy dachy i z radością wciągaliśmy atmosferę miasta, które zawsze kojarzyć się nam będzie z Messim, Gaudim i Mazdą. I korkami. Wszystkiego nie dało się zobaczyć, bo powoli zaczęło się ściemniać. Powolutku też zaczęliśmy odczuwać zmęczenie dniem pełnym atrakcji. A w zanadrzu jeszcze czekała nas wizyta w Mazda Space. Samochody zdaliśmy pod drzwiami hotelu, znowu dano nam wybór jednostek na kolejny dzień. Na nasza sugestię, że możemy pojechać tymi samymi, wiec nie muszą z nimi nic robić usłyszeliśmy radosne: NIE, NIE. Na wypadek gdybyśmy rano zmienili zdanie wszystko musi być zatankowane i wypucowane. Podziękowaliśmy, zameldowaliśmy się w hotelu z widokiem na miasto. Półtorej godziny później przebrani z przypudrowanymi noskami wsiedliśmy do autokaru. Jako, że autokar to jednak nie MX-5 to do Mazda Space pojechaliśmy najkrótszą z możliwych, dostępnych i przepisowych dróg. Sama Mazda Space zmieniła się nieco od naszego poprzedniego pobytu. Nie było małego toru wyścigowego. Ale klimat miejsca pozostał.

Rano wsiedliśmy do naszych (jeszcze kilka chwil) RFów i godnie ruszyliśmy w stronę lotniska, zastanawiając się czy samolot to lepsza opcja powrotu czy może jednak RF. Chłonęłyśmy każdą chwilę z samochodami, bo to jeszcze kilka miesięcy zanim pojawią się w salonach. Na lotnisku strefa dla gości Mazdy zamknięta dla innych uczestników ruchu czyniła, że czuliśmy się jak premier Szydło i pan Antoni razem (tu nadmieniamy, że tekst został napisany przed znanymi wydarzeniami – dziś napisalibyśmy, że czuliśmy się wyjątkowo). Szkoda, że za godzinę samolot. Szkoda, że weekend ma tylko 2 dni.

Autor tekstu: PanDaniel

Więcej zdjęć by Leszek Mx5 tutaj