Reportaż by: Mistrzyni Z.
Wsparcie pt: gdzie my do diabła wtedy jechaliśmy by: Majkel C
Dobór zdjęć: Mistrzyni
Autorzy zdjęć: Misza/June oraz Fajf/Ania
I oto kolejna wycieczka zaczęła się walką z czasem.
Ekipa z Wawy po dość szybkim, ale ohydnie późnym starcie i nabraniu tempa zatrzymała się na małą kawę (i duży McZestaw) kilkaset metrów za Jankami. Zgodnie z przyjętym przy tego typu wyjazdach protokołem . Nie ukrywajmy, że mocno zawaliła Mistrzyni która o 15tej dopiero wylądowała na Okęciu po niezwykle ważnym spotkaniu służbowym w Złotych Piaskach. Warszawa dotarła do punktu zbornego w Szklarskiej w środku nocy ledwo żywa, zmęczona jak koń po westernie, bo stan polskich dróg jaki jest wszyscy wiedzą. Ale i tak wszystkich zaskoczył Dżunior, który w znanym większości pensjonacie Przy Skałkach zameldował się o wschodzie słońca jak bohater romantyczny Mickiewicza czy innego Słowackiego?
Towarzystwo ze Świebodzina, Poznania oraz Bydgoszczy ze względu na brak Mistrzyni i Dżuniora w ekipie, nie miało tego typu problemów i na miejscu zjawiło się o ludzkich porach.
Sobota
Start: Szklarska Poręba
wyjazd ze Szklarskiej w stronę południowej Austrii.
dojazd na nocleg okolice Klagenfurtu w Schiefling am See
dystans dzienny:
678 km -> Praha -> Strakonice -> Passau -> Wels -> Liezen
lub
647 km -> Praha -> Ceske Budejovice -> Linz
Dzień przewidziany został na dojazd, wiec rozpoczęliśmy go wspólnym tankowaniem (paliwa, rzecz jasna), upychaniem rzeczy niezbędnych (temperówek i sznurowadeł) w miejscach, które będą łatwo dostępne (tak! tak! są takie miejsca w Miatach), ustawianiem siedzeń (ktoś je złośliwie poprzestawiał wcześniej) oraz basów sprzętów grających w optymalnej (dla tychże basów) pozycji.
Po odstaniu swojego w korku, zwialiśmy dość szybko zostawiliśmy za sobą polski asfalt i po nabyciu w przygranicznym kantorze środków płatniczych na syr oraz winietek, rozpoczęliśmy wędrówkę gładziutkimi czeskimi drogami.
Pierwszy poważny pitstop wypadł w Czeskich Budziejowicach, gdzie w planie było pożarcie syra z tatarską omaćką. Plan został wykonany, na rynku odbyła się również pierwsza sesja zdjęciowa oraz wizje na temat produkcji i reżyserii filmu akcji „Samotna butelka i bruk”. Tytuł nie został dopracowany jakoś szczególnie mocno, ale mógłby zdradzić główny wątek i nikt by nie poszedł na nasz film do kina, a mieliśmy apetyt na stworzenie hitu na miarę „Nocy i dni” Z ostatnich ustaleń wynika, że ze scenariuszem zapoznaje się Juliusz Machulski a w roli butelki ma wystąpić Eddie Murphy. Na rolę bruku ostrzy zęby Halinka Młynkowa..
Następnie runęliśmy pożerając kilometry i resztki syra w stronę Austrii. Pamiętając zeszły rok mieliśmy ochotę na powtórkę licząc, że cywilizacja wciąż nie zniszczyła terenów koło Nockhalm..
W trakcie przejazdu autostradą stało się to czego obawiali się wszyscy – niebo spadło nam na głowy. Pocieszającym się wydaje fakt iż spadło nie w postaci meteoru tunguskiego lecz jedynie jako hektolitry wody… I to w takiej ilości, że nie byliśmy w stanie jechać, bo nie było nic widać, a na drogę leciały nie tylko gałęzie, ale wręcz całe drzewa. Zjechaliśmy więc z głównej drogi i ustawiliśmy się z boczku, unikając towarzystwa drzew, które mogłyby zlecieć nam na miękodache miaty, usiłując przeczekać. Gdy trochę przestało lać, z domku nieopodal wybiegł Austriak w długich gaciach, ale bez piórka (sic! – pewnie element napływowy informując, iż droga na której staliśmy jest nieprzejezdna. Co kraj to obyczaj, trochę nas zatkało, ze był tak miły i nas o tym poinformował narażając się na zamoczenie swojej osoby – dzisiaj myślę, że ten deszcz był powodem braku piórka. Po prostu nie chciał go zmoczyć. Zawróciliśmy w kierunku zawalonej drzewami autostrady i mieliśmy okazję obejrzeć jak zorganizowani są przedstawiciele odłamu nurtu: „ordnung must sein”. Burza zwaliła wiele drzew na autostradę. Powstał gigantyczny korek, który na szczęście oglądaliśmy jadąc w przeciwnym kierunku (wyjaśnienie dla fizyków: właściwie to w kierunku tym samym, ale o zwrocie przeciwnym do korka). W 10 minut po tym jak deszcz osłabł na miejscu były już odpowiednie służby, które zajęły się usuwaniem drzew z drogi i szast-prast wszystko zaczęło znowu działać.. POSTULAT: wysłać nasze służby porządkowe na szybkie szkolenie do Osterreich.
Późnym wieczorem dotarliśmy do miejsca przeznaczenia czyli Schiefling am See. Chwilę trwało znalezienie samej kwatery, bo navi nam zgłupiała, a dróżki nad jeziorem były jakieś takie nie prowadzące tam gdzie trzeba. Pensjonat okazał się być słitaśny oraz dysponował tym czego potrzebowaliśmy czyli odpowiednią ilością wina oraz trampoliną.
Rozpoczął się wieczorek rekreacyjno-relaksacyjno-skoczny. Mistrzem i imprezy oraz trampoliny został Dżunior i jego okrzyki bojowe. Nie będziemy cytować . Hje, hje, hje
Niedziela
Dzień pobytowy na zwiedzanie okolic: Austria + górska Słowenia (Alpy Julijskie)
zasięgi drogowe noclegu:
od Maria Worth:
-> Maribor 130 km
-> Kranj -> Ljubliana 60 -> 130 km
-> Kranjska Gora -> Bovec 100 km
-> Tarvisio 90 km
-> Gmund (Malta) 88 km
-> Reichenau (wjazd na NockAlm Strasse) 60 km
trasa dnia 320 km
Schiefling am See → Bovec → Boka
http://tinyurl.com/4xnny3x
Schiefling am See → Nockalm → Nocleg
http://tinyurl.com/3qxmuar
Po spożyciu śniadanka i dokładnym obejrzeniu w świetle dziennym dziwów (było czysto i obsługa się wciąż uśmiechała), w które obfitował pensjonat udaliśmy się zwiedzać.
Jak się okazało Fajf świtkiem wstał i wypucował swój pojazd. Reszta wolała spać, ale co się odwlecze …. Nie zdążyliśmy przejechać wielu kilometrów jak na drodze pojawiła się myjnia. Więc wszystkie wehikuły zostały wypucowane grupowo. O radości!! O błogości!!
Po wypucowaniu zdecydowaliśmy się wreszcie dołączyć do Fajfa i nakleić naklejki wyjazdowe. Była to trudna sztuka, bo tym razem strzeliliśmy je sobie plotowane i naklejenie czegoś takiego wcale nie jest proste. Autorką projektu była Lilu, która ze względów ogólnych nie mogła wziąć udziału w wycieczce. Tęskniliśmy!
Plan dnia był taki, że odwiedzimy Alpy Julijskie i Słowenię w celu obadania stanu tamtejszych dróg. Wypadł zdecydowanie zadowalająco. Krajobrazy Julijskie również. Wdrapaliśmy się dosyć wysoko w góry na Vrsic Pass, gdzie było sporo śniegu, który niezmiernie uradował Fajfa i Dzuniora. Oczywiście musiało się odbyć rzucanie śnieżkami, bo inaczej byłoby nieważne.
Obejrzeliśmy z dystansu 106 metrowy wodospad Boka, znajdujący się w okolicach Boveca, pomoczyliśmy nogi w lodowatych „white waters” – nic nikomu nie odpadło, choć woda była tak lodowata, że masakra!
Potem zaczęliśmy się zastanawiać jak wracać i sentymenty przeważyły. Runęliśmy znowu bryknąć sobie trasą Nochalm. Pokonaliśmy ją troszeczkę wolniej niż ostatnim razem. Normalnie powinna trwać 2,5 godziny, a w naszym wykonaniu trwała 45 minut z przerwą na ukojenie nerwów i drżenia ud oraz sławne siusiu. Niach, niach, niach
Cdn…