Hej!
Minęło już trochę czasu od naszego tripu, a ja dawno tutaj nie zaglądałem. Widzę jednak, że jest sporo osób ciekawych, jak nam poszło, więc postanowiłem podzielić się kilkoma wspomnieniami!
Założenia wycieczki były proste:
1. Spanie w namiocie.
2. Przejechanie Trasnfoagraskiej i Transalpiny.
3. Zobaczenie budynku parlamentu w Bukareszcie.
4. Reszta – tam, gdzie nas poniesie.
---
Dzień 1
Wyjechaliśmy ze Starachowic i zatrzymaliśmy się na nocleg "Pod Bieszczadami" ([link do miejsca](
https://maps.app.goo.gl/MYFSHMb9nHZ3CypF6)).
Dzień zakończył się – i kolejny rozpoczął – w deszczu, choć wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że za tym deszczem zatęsknimy!
---
Dzień 2
Google Maps skierowały nas wprost w ślepy zaułek w Horea, gdzie… nie było przejścia granicznego. Moglibyśmy co prawda przejechać pod szlabanem "na czuja", ale woleliśmy nie ryzykować. I słusznie, bo za zakrętem czaiła się policja, zgarniając nawet rowerzystów, którzy próbowali tamtędy przejechać.
Po małym objeździe dotarliśmy na przejście obok Carei, a następnie skierowaliśmy się na nocleg w **La Stână** ([link do miejsca](
https://maps.app.goo.gl/gKA2YhkunN7GY9ik7)).
Miejsce z klimatem, przemiłą i żartobliwą obsługą – na pewno tam wrócimy!
Od tego dnia planowaliśmy spać w namiocie, ale temperatura (+40°C) szybko zweryfikowała nasze założenia. Całe szczęście, że powietrze było suche, więc dało się jakoś funkcjonować – część trasy jechaliśmy z zamkniętym dachem, a część o poranku i wieczorem z otwartym. To był najdłuższy odcinek – **500 km**.
---
Dzień 3
Po pysznym lokalnym śniadaniu ruszyliśmy w stronę **Transalpiny**. Kuzynka ostrzegła nas o gradzie, który miał tamtędy przejść, ale po krótkim rozeznaniu w mediach zdecydowaliśmy się jechać.
Po drodze widzieliśmy skutki burzy – połamanie drzewa, kamienie na drodze – ale mimo wszystko udało się dotrzeć na miejsce. Widoki były niesamowite, pogoda przyjemna, a na szczycie temperatura spadła poniżej 20°C, co było orzeźwiające.
Noc spędziliśmy w Pitesti.
---
Dzień 4
Tego dnia ruszyliśmy przez Bukareszt nad Morze Czarne, do Mangalii. Trasa była dość monotonna – głównie autostrady i pola słoneczników oraz kukurydzy.
Nie udało się znaleźć noclegu w Costinești, więc zwiedziliśmy to miejsce dopiero następnego dnia.
---
Dzień 5
Po krótkim moczeniu nóg w Morzu Czarnym ruszyliśmy w stronę Braszowa. Zjechaliśmy z autostrady na boczne wiejskie drogi, gdzie mieliśmy małe przygody – jeden z miejscowych, kosząc kosą spalinową bez osłony, trafił nas kamieniem w szybę. Na szczęście wszystko skończyło się tylko na odprysku i nie wpadł przez okno. Po krótkiej, wielojęzycznej kłótni odjechaliśmy w siną dal.
Wieczorem dotarliśmy do Braszowa, gdzie miasto i lokalna kuchnia na rynku nas w pełni zadowoliły.
---
Dzień 6
Rano ruszyliśmy na **Trasnfoagraską** od strony Cârțișoary. Trasa zachwycała widokami – podjazd, przejazd na drugą stronę w stronę tamy, a później deszcz. Zdecydowaliśmy się zawrócić, bo pogoda nie pozwalała na pierwszy nocleg w namiocie.
W drodze powrotnej trafiliśmy na korek i lecące kamienie. Ludzie zamiast uciekać, patrzyli się jak sroki. Szybko wymijaliśmy auta i ruszyliśmy w stronę góry. Adrenalina zaczęła opadać dopiero po drugiej stronie, gdzie przywitało nas słońce.
Dzień później dowiedzieliśmy się o tragicznych wydarzeniach na tej trasie – para zginęła, gdy drzewo przygniotło ich auto.
Noc spędziliśmy w Turdzie.
---
Dzień 7
Odwiedziliśmy kopalnię w Turdzie – chłodno i przyjemnie, choć sama atrakcja niezbyt zachwycała. Wieliczka stokroć lepsza. Po wszystkim ruszyliśmy w trasę powrotną do Starachowic.
---
Choć planowaliśmy więcej, pogoda zmusiła nas do szybszego powrotu. Okazało się, że to była dobra decyzja – region nawiedziły trzęsienia ziemi, grad wielkości piłeczek do ping-ponga, tornada i gwałtowne burze.
Podsumowując: wyjazd uważamy za udany! Już zastanawiamy się nad kolejną wyprawą, być może w lipcu 2025, żeby jeszcze raz odwiedzić Transalpinę, Trasnfoagraską i zwiedzić północną Rumunię.
Miata spisało się świetnie, choć miałem obawy co do chłodnicy – na szczęście dała radę. Średnie spalanie wyniosło około 6,5 l/100 km, bo jeździliśmy raczej na luzie, bez pośpiechu.
-