Na ostatni dzień wyprawy w Alpach pozostały obie przełęcze Św. Bernarda. Na początek mała będąca granicą po między Francją a Doliną Aosty we Włoszech ...
Col du Petit Saint-Bernard
Przełęcz nudna jak flaki z olejem ale ... można z niej obejrzeć Mont Blanc w całej okazałości z południowej strony. Niestety tym razem nie było nam to dane, poranek był pochmurny i wszystkie najwyższe czterotysięczniki spowite były chmurą obłoków.
Poranek zaczął sie wspaniale, rozpoczęlismy D902-ką i przeszliśmy na skrót drogą D84 dojeżdżając rowerową metą na rózowo przed serpentynami drogi D1090 prowadzącymi na przełęcz.
Potem zamiast jechać przez Aostę na włąściwą przełęcz Św. Bernarda czyli granicę włosko-szwajcarska pojechalismy dalej autostradą po to aby dojechać do stóp potężnego Matterhorna w znanym kurorcie narciarskim Breuil-Cervinia. Cervinia to włoska nazwa Matterhorna. Do tej góry robiłem kiedys podejście Miatą od strony szwajcarskiej ale aby go obejrzeć w całej okazałości z takim widokiem
potrzeba mnóstwo czasu. Parkowanie i długi, długi spacer chyba jeszcze po jakims dojeździe kolejką. Dlatego miałem na niego wielką ochotą, zapominając o tych przeklętych chmurach. Droga do Breuil-Cervinia wije się pod górę przez mnóstwo malutkich wioseczek upstroznych pomarańczowymi puszkami fotoradarów. I duzy tłok.
Ale w życiu trzeba mieć trochę szczęścia. Gdy dojechalismy do miasteczka szczyt schowany był całkowicie w chmurach. Gdy zaparkowalismy zaczął się powoli wyłaniać by po pięciu minutach i sfotografowaniu schować sie ponownie:
https://youtu.be/jvRJUx_PagU
Potem zjazd do Doliny Aosty i kierunek na Dużego Bernarda ...
Col du Grand-Saint-Bernard, którą pamiętam jako okropnie nudną.
Tym razem okazało się inaczej. Podjazd nową super nawierzchnią, szeroko i pusto. Dałem mocno w palnik

.
https://www.youtube.com/watch?v=iK8mHJ8duaA
https://youtu.be/VmH62Nt5Kz8
Tam pogadalismy chwilę z kierowcą szwajcarskiego autobusu, który widać na filmie, oczywiście Polakiem

.
Uzupełniłem kolekcję moich naklejek, która teraz wygląda imponująco

:
I potem ... karkołomny zjazd z gazem w podłodze w dół. Pisałem, że tak dałem w palnik, że na dole w półotwartym tunelu aż zapalił mi sie czerwony wykrzyknik z miłą wiadomością "poziom oleju poniżej miniumum". Nigdy wcześniej go nie widziałem, zawsze zapalało się żółte ostrzeżenie o poziomie minimum. Mało sie nie zesrałem ze strachu, myślałem że już po silniku. Na szczęście bawarska rzędowa 6-o cylindrówka wytrzymuje więcej niż turbomody w Miatach

. Po dolaniu litra oleju poziom wrócił do maximum i utrzymał się na tym poziomie przez kolejne prawie 2000 km dojazdu w Polski. A dostawał w palnik przez całe francuskie Alpy począwszy od dróżek Monte Carlo na gorącym południu do tej przełęczy. Ostatnio zmieniłem olej z Castrola na Shella i róznica na plus jest ogromna.
https://www.youtube.com/watch?v=DdEXas8jk-0
Musiałem przecież powyprzedzać te zawalidrogi, nie obyło się bez trąbienia na chama i pirata z Polska

:
Potem przelot szwajcarskimi autostradami, zawadzając o końcówkę Jeziora Genewskiego
i wreszcie niemieckie autobahny gdzie przywitał nas "rządowy akcent"
Potem dolot na nocleg do Stuttgartu, a nastepnego dnia do domciu do Polski.
I tak oto cała 10-o dniowa wyprawa dobiegła końca. Na pewno tam wrócimy, mam nadzieję, że w szerszym składzie.
Mam nadzieję, że ta relacja będzie się Wam podobać.
Pozdro
Artur i Piotr.