Wojtek Wawa pisze: ↑02 lut 2021, 13:00
...bo poloneza tak mile nie wspominam, driftowanie nim to byla meka nie tylko przez krecenie kierownica jak sterem okretu...
Przyznam, że jest to jedyne moje wspomnienie zza kierownicy poloneza. Właśnie dlatego, że prowadziłem go osobiście raz, właśnie w ulewnym deszczu, właśnie egzemplarz z połowy lat osiemdziesiątych (wielkie dwuszprychowe koło sterowe) i właśnie wchodziłem w zakręt z Grunwaldzkiej w Kołobrzeską przy hali Olivii w Gdańsku i właśnie wykonałem pierwszy rozpaczliwy drift (ocalony) w życiu. I tak, było to mniej więcej w połowie kursu na prawo jazdy kat. B. *
* - ok, dygresja goni dygresję, ale już spieszę wyjaśnić: Mam jakiś brzydki zwyczaj przesypiać wszystkie rekrutacje i terminy zapisów i tak samo przespałem możliwość rozpoczęcia kursu na prawo jazdy w wieku 17 lat i 9 miesięcy (ustawową). A sprawa wyglądała w ten sposób, że już miałem wykupione bilety do kraju gdzie kangury dupami szczekają, na dzień po 18 urodzinach. No i tak, na miesiąc przed wylotem zgłosiłem się do jednej ze szkół nauki jazdy z uprzejmym pytaniem o jakąś przyspieszoną ścieżkę szkoleniową albo, najchętniej, dopuszczenie do eksternistycznego egzaminu wewnętrznego. - Nic z tego - usłyszałem - ale mamy kursy teoretyczne w weekendy, jeśli Pan chce. - zdecydowałem od razu. Kurs teoretyczny miał trwać trzy weekendy, ale jakoś się tak poumawiałem, że udało mi się go skomasować w dwa + badania lekarskie. Następnie przyszedł czas na jazdy (30 godz.). Oczywiście terminy, które mi zaproponowano były w odległej przyszłości, więc ponownie w sekretariacie ukląkłem na jedno kolanko i zacząłem prosić. A okazało się, że rozmawiałem z małżonką szefa tejże szkoły, która będąc w zaawansowanej ciąży (zresztą też instruktorka) coraz mniej mogła pomagać mężowi w prowadzeniu interesu. Ale wpadła na pomysł (zgodny z rozporządzeniem), że mógłbym zaczynać z jej mężem po jego ostatnim kursancie i jeździć trzy godziny non-stop, wówczas w kilkanaście dni zdążę przygotować się do egzaminu. Plan był taki, że zaczynałem o 23-ej, by jeździć do 2-giej w nocy dnia następnego. (łączna liczba godzin w ciągu jednego dnia nie mogła przekraczać trzech, w tym nie więcej niż dwie pod rząd).
No i tak sobie po nocy jeździłem.
A gdzie tu polonez? No właśnie: w czasach swobodnego i kreatywnego marketingu i reklamy szkoła nauki jazdy reklamowała się rozstawiając po całym Trójmiejście graty (PRL, NRD, ZSRR itd.) oklejone jej nazwą (nie podam publicznie). Żeby się graty nie zastały i żeby nie irytowały za mocno mieszkańców, co jakiś czas były przestawiane. I tak właśnie nauczyłem się jeździć, że prułem punciakiem 1.2 w gazie, podrzucając właściciela szkoły pod kolejne auta do przestawienia. I nie pamiętam dokładnie z jakiego powodu, ale w którymś momencie dał mi klucze od poloneza i polecił mi go przestawić na drugi koniec miasta. I to był właśnie mój pierwszy raz.
[btw. egzamin w WORD zdałem w dniu urodzin, najwcześniejszym możliwym terminie]
[btw., btw. przez to, że latałem po nocy za polonezami i daciami nie byłem zupełnie przygotowany z topografii i organizacji ruchu wokół WORD

]