Bułgaria Drift 2012 – część 2 (Bułgaria, Macedonia)

Bałczik wieczorową porą przywitał nas niezwykle malowniczym widokiem…  Nie ma to jak wspomnienie minionej epoki, jedyny podświetlany nocą obiekt w mieście (w samym jego centrum, sic!): 6-komorowy silos. 

Mówcie co chcecie, nikt mi nie wmówi, że Bułgaria to raj turystyczny, piękne wybrzeże, kraina róż. To kraj Silosów! Ot co!
No dobrze, nie tak do końca. Wybrzeże jest, plaże też są i to w sumie całkiem nie liche. W czasie pobytu w Bałcziku mogliśmy się o tym przekonać.  Kto chciał, przypiekał ciałka na plaży miejskiej za dnia. Niektórzy udawali się tam w nocy. Dodajmy, że nocne morskie kąpiele zakończyły się krwawo, ale obyło się bez ofiar śmiertelnych.

Dzień 4.
Drugiego dnia w Bułgarii postanowiliśmy zarzucić plażowanie, na rzecz lokalnych atrakcji. Okazało się, że w samym Bałcziku poza silosem znajduje się ogród botaniczny. Dawniej (czyli w latach 30’ u.w.) była to letnia rezydencja królowej Rumunii. Na co warto zwrócić uwagę? Oczywiście na róże, i na ogromną (bo drugą co do wielkości w Europie) kolekcję kaktusów. Nasi zwiadowcy twierdzą, że ogród wygląda cudnie szczególnie w nocy.
Dzień 5.
Kolejnym punktem programu był przylądek Kaliakra. (Urok tego miejsca skutecznie zatarł wspomnienie silosów). Czerwone skały wąskim jęzorem wdzierają się w odmęty, dzielnie broniąc miana najdalej wysuniętej w morze części Bułgarii. Stojąc na Klifie z wielowarstwowego piaskowca wpatrywaliśmy się w błękitną lagunę. A nuż uda się zobaczyć delfiny – butlonosy? Niestety, dane nam było popatrzeć tylko na tłumy wędkarskich łódeczek.
Na samym końcu przylądka natrafiliśmy na symboliczny grób św. Mikołaja. Jak mówi legenda uciekał on przed Turkami w stronę morza, a ziemia się pod nim roztaczała tworząc przylądek Kaliakra. Inne lelegenda głosi, że czerwony kolor skał pochodzi od krwi 40 dziewic, które uciekając przed osmańskim zniewoleniem splotły sobie razem warkocze i wskoczyły do morza rozbijając się o skały. Znaleźliśmy posąg odnoszący się do tej historii.
vanessa_kaliakra
Najbardziej podobała nam się jednak rzeźba łucznika, celującego w stronę morza.
P1060253
Dodajmy że większość turystek czerpała niebywałą przyjemność z fotografowania się z ręką na męskości Pana z Bananem.
P1060237
DSC_0222
Wreszcie nadszedł najbardziej wyczekiwany moment – sesja zdjęciowa na plaży oraz popisowe donuty. Jedni kręcili bączki efektowne, inni efektywne, jeszcze inni postanowili zabrać ze sobą trochę piasku i morskiej wody kierując cały strumień prosto spod kół do wnętrza swojej miaty.
DSC_0975
Sesja nr 2 miała mieć miejsce na bocznej drodze tuż u podnóża stromego morskiego brzegu. Niestety, pracownik małej przystani dość stanowczym i zdecydowanym tonem zwrócił się do nas z uprzejmą prośbą o zmianę miejsca postoju, podając jako powód zatarasowanie jedynej drogi dojazdowej (nie wiemy jak dokładnie po bułgarsku brzmi „wynocha, bo zaraz przyjeżdżają po ryby”).
DSC_1057
Na odchodne (a właściwie odjezdne) zafundowaliśmy naszym miatom zdjęcia wśród traw, już o zmroku.
P1060269
Dzień 6 i 7.
23 Sierpnia to dzień przenosin. Kierunek – Nessebar. Pod drodze zwiedzamy kamienny las (bułg. Побитите камъни – Pobitite kamyni), który tak na prawdę jest pozostałością po wypiętrzonym dnie morskim. No cóż, krajobraz nie był tam zbyt zróżnicowany, ale warto było zboczyć kilka kilometrów z trasy.
DSC_1227
Kamienny las pod Warną

Dalsza trasa wiodła, nie wiedzieć czemu, przez teren obok zamkniętej elektrowni (atomowej?). Miaty poktyły sie solidną warstwą przemysłowego kurzu (oby nie radioaktywnego).
Nessebar, jak przystało na rezerwat architektoniczny, archeologiczny i obiekt z listy światowego dziedzictwa kultury UNESCO wita nas jednym wielkim targowiskiem. Stragany z badziewiem pokrywają każdy centymetr kwadratowy wąskich uliczek i każdy skrawek elewacji zabytkowych domeczków. Z trudem, ale jednak, udaje nam się pokonać przemożną chęć kupienia: korzuchów, olejków i balsamów różanych, plastikowych butów na obcasie, złotych i pseudozłotych łańcuchów każego kalibru, obcisłych T-shirtów, wszelkiej maści toreb od światowych projektantów w niewygórowanej cenie i udajemy się na poszukiwanie noclegu. Instalujemy się ok 30 min od starówki i dopiero późnym wieczorem udajemy się na kolację i zwiedzanie miasta (tak, teraz wreszcie można cokolwiek zobaczyć).
Drugi dzień w Nessebarze przeznaczony jest na szaleństwa w aquaparku. Zrozpaczone miaty zostają na parkingu, a my udajemy się na poszukiwanie autobusu. W efekcie to autobus znajduje nas – lokalny pks zatrzymuje się na widok grupki zdezorientowanych turystów a pan kierowiec zaczyna dopytywać „aquapark? aquapark?”. I po 10 min jesteśmy w Nessebar Aquapark.
Dzień 8 i 9.
25 sierpnia to kolejny dzień krótkich dystansów. Przenosimy się do Sozopolu gdzie cumujemy w pensjonacie (elewacja rodem z folderów reklamowych, wnętrze – z poprzedniej epoki). Sozopol to kolejne miasteczko, które szczyci się zabytkową, czarnomorską architekturą. I po raz kolejny nie bardzo można podziwiać ją za dnia… 26 sierpnia to nasz ostatni dzień na wybrzeżu Bułgarii. Podążając za przewodnikiem stada – Dżuniorem, ruszamy za miasto w poszukiwaniu bezludnej plaży i prawdziwych fal. Udaje się:
P1060321
Pożegnawszy się z Morzem Czarnym ruszamy w głąb lądu…
…zaliczając jedyny w czasie całej podróży deszcz:
P1060362
Mijając zaszłości z przeszłości:
P1060376
kierujemy się do Monastyru Baczkowskiego (miejsca o randze polskiej Jasnej Góry). Jeszcze dobrze nie zaparkowaliśmy, a już pojawiają się cyganie (wraz z zestawem głośników na fordzie trasit’cie).
Uciekamy z tego jarmarku i zmuszamy nasze miatki do wspinaczki. W końcu docieramy do maluteńkiej górskiej wioski, w której nie ma dróg (zbocze jest zbyt strome) a jedynie wąskie ścieżki między domkami. Są za to: knajpa na knajpie i toaleta zbudowana z dotacji UE 😉
P1060431
Czas nas nagli, ale nie możemy odpuścić wizyty w Melniku. Zdjęcie z 800-letnim platanem, pyszny obiad, wizyta w piwniczkach – winiarniach, foto z „piramidami melnickimi” i pędzimy do granicy z Macedonią.
P1060482 P1060486
Bułgaria, piramidy melnicke
 //granica
Wszystkim miłośnikom Piratów z Karaibów, Pustyni Nevada i widoków zapierających dech w piersiach polecamy widok macedońskiego miasteczka Prilep nocą, z wysoko położonej trasy. (Mroczny klimat budował wszechobecny dym z płonących na całym południu lasów…).
Do Ohrydu docieramy już o zmroku. Okazuje się, że wystarczy wysiąść z samochodu, a zaraz jakiś tambylec – rowerzysta zatrzyma się, żeby (po angielsku) zapytać, czy nie potrzebujemy noclegu.Dzień 10. (albo coś w tym stylu)
O poranku mamy chwilę na spacer brzegiem jeziora Ohrydzkiego i pamiątkowe zdjęcia:
P1060525 P1060535 P1060538
Humory nam dopisują (jeszcze nie wiemy co nas czeka) i kolumną ruszamy w stronę przejścia granicznego zAlbanią.
Po drodze chcemy jeszcze zahaczyć o najwyżej położoną wioskę byłej Jugosławi. Niestety okazuje się, że nie da się do niej dojechać 😉 Ale co sobie po winklach w parku narodowym w te i z powrotem przejechaliśmy, to nasze 😉