Balkans Drift 2010 part 4

poniedziałek

dzień pobytowy Dubrownik
zwiedzanie Kotoru

Tego dnia naszym celem była Czarnogora i Kotor. Właściwie nie wiem jak to opisać, bo kiedy przedarliśmy się przez góry naszym oczom ukazała się droga wijąca się wzdłuż bajkowej, zalanej słońcem zatoki. Okalały ją monstrualne, dzikie, kamieniste góry. Nieco przerażające. Kamienne domy, które mijaliśmy nosiły ślady dawnej świetności. To miejsce było kiedyś przepięknym kurortem, ale polityczne ruchawki zrobiły z niego ruinę. Widać było, że ludzie walczą o to żeby odbudować co się da. Wytrzeszczając oczy przetoczyliśmy się przez jedno z miasteczek. My totalnie oszołomieni jego urokiem, ludzie oszołomieni tym, że się toczymy. Droga wiodła praktycznie przy samej wodzie. Kwiatów mnóstwo. Uśmiechów i machania mnóstwo. Pięknie tam k…., no pięknie, było! :mrgreen:

25 25a 25b 25c 25d 25e 25f

Dotarliśmy do Kotoru. Trafiliśmy akurat na moment po burzy i wszędzie było pełno wody, która jednak uznała za stosowne momentalnie wyparować. :mrgreen:
Twierdza robi niesamowite wrażenie, bo jest przyklejona do góry. Mury obronne ciągną się bardzo wysoko. Nie zdecydowaliśmy się na spacerek po murach, bo obawialiśmy się wyplucia płuc w efekcie. W porcie zacumowane były niezwykle burżujskie motorówki, których jednostkowa wartość przekraczała pewnie PKB Czarnogóry i Białowieży razem wziętych pomnożonych przez roczną dotację Unijną dla Sieradza. :mrgreen:
Po zwiedzeniu miasteczka w naszym zasięgu – czyli na dole, pożarliśmy to i owo w jednej z czarujących knajpek, w której nas orżnęli gotówkowo :cool: , poszliśmy do piekarni nabyć ciasteczko – gdzie znowu usiłowali nas orżnąć, :mrgreen: ale już byliśmy czujni jak ważki, a potem udaliśmy się zobaczyć jak twierdza wygląda z góry. Oczywiście używając do tego celu aut. :mrgreen:

26a 26c

Kierowaliśmy się na Cetinje, jadąc drogami tak wąskimi, że napotykając jakiś większy pojazd musieliśmy się cofać w poszukiwaniu mijanki. Rada dla następców: trzy miaty mieszczą się w zatoczce mijanki czarnogorskiej. Ani jednej więcej. A niektóre autobusy tam są szalone. :mrgreen:
Powrót zaplanowaliśmy sobie promem. Ot tak, żeby była przygoda. Całkiem sympatycznie przeżycie, ale trwa zdecydowanie za krotko. No i pieruńsko wieje. :cool:

25g

wtorek

Start: Dubrownik
wyjazd z okolic Dubrovnika, po drodze Budva

http://www.podroze.pl/wyp…h-durmitor,714/
http://www.national-geogr…fia/durmitor-3/

trasa dnia 250 km (google nie do końca poprawnie pokazuje rzeczywistą trasę)
http://tinyurl.com/3tpobn3

Ruszyliśmy w kierunku Niksica, przez jakieś totalnie dzikie okolice. Nie spodziewaliśmy się, że tak może być w Europie. Jadąc dróżką, na której z trudem wyminęłyby się dwa auta, gdyby coś z naprzeciwka raczyło jechać snuliśmy przez pmr’ki teorie na temat siedzących w krzakach partyzantów, którzy nie mają pojęcia, że wojna się skończyła i zaraz zaczną do nas strzelać. :mrgreen: Atmosferę grozy spotęgowała samotna bezpańska kura wyskakująca zza krzaka oraz rozwieszone również bezpańskie pranie :mrgreen: . Nie wiem kto sobie tam gacie suszył, bo w okolicy nie było widać żadnych zabudowań. Partyzanci jak nic. Mijaliśmy porzucone i zdewastowane domy, jakąś zrujnowaną szkołę… Smutny krajobraz choć jednocześnie niesamowicie piękny i urzekający w swojej dzikości. W trakcie podróży Misz nieco odpadł od rzeczywistości, a zawartość Niuni dostała tak potężnej głupawki, że ledwo manewrowała miedzy głazami lejąc łzy ze śmiechu. :mrgreen:

Głodni jak psy i ciężko przerażeni dotarliśmy do jakichś szczątków cywilizacji. Aga spragniona widoku zwierzęcia większego niż wspomniana wyżej kura, krzyknęła: O! Owce! Owce jednako okazały się być białymi głazami… Nie wiemy co oni w tych górach zrobili z większymi zwierzętami. Zżarli? Przez chwilę snuliśmy teorie dotyczące samoobrony królików zbierających bobki w większe skupiska, po to żeby symulować sprawowanie rządów na dzielnicy przez jakieś duże, groźne zwierze… E… tego… No! :mrgreen:
Po zatankowaniu na dziwacznej stacji benzynowej, znaleźliśmy restaurację hotelową. Mimo, że menu było w kilku językach w żadnym nie mogliśmy się dogadać i obsługiwało nas dwoje kelnerów, kelner właściwy oraz kelnerka tłumaczka. Jako ciekawostkę dodamy, że w owym hotelu oprócz dziwek i ich klientów przesiadywało również inne nieco szemrane towarzystwo, taplając się w hotelowym luksusie, a ceny były podejrzanie niskie… Mafijny hotel? :cool:
Totalną nocą dotarliśmy do miejsca docelowego noclegu w Zablijaku. Wynajęliśmy tam sobie śliczne domki. Był czerwiec, ale było pieruńsko zimno. Pan wynajmujący, który porozumiewał się z nami za pomocą pomrukiwania i chrząknięć po oddaniu nam kluczy do domków uciekł, nie udzielając instrukcji jak tu się do diabła włącza ogrzewanie. Więc rozpoczęliśmy sami procedurę pt. znajdę grzejnik i go włączę i niech mnie ktoś spróbuje powstrzymać. Panel sterowania od grzejników był co prawda zamknięty na klucz, ale Polak potrafi i w nocy mieliśmy taką saunę, że trzeba było otwierać okna żeby przetrwać.

środa

dzień pobytowy okolice Durmitor/Zabljak

Udaliśmy się na wycieczkę do Kolasina. Mnogość ślicznych wspinających się na kamieniste zbocza dróżek, w naprawdę fajnym stanie bardzo nas uradowała. :mrgreen: W dole płynęła cud urody rzeka Tara, żaden kamień z góry na nas nie zleciał, totalna sielanka. Mieliśmy jedynie problem z pitsopami na damskie siusiu. Wielkich prędkości nie dało się rozwijać niestety, bo było za ciasno i prowadzący bardzo często nie widział gdzie jedzie, ale widoki były bezcenne. :mrgreen:

27 27b 27d 27c 27e 27f

Zdobyliśmy Kolasin gdzie June i Misz z wiadomych względów odbyli sesję fotograficzną. :mrgreen: W międzyczasie spotkaliśmy policję, która nas nieco zdeprymowała, bo nie wiedzieliśmy czy okrzyki, machania oraz trąbienie były próbą zatrzymania nas za nieznane wykroczenie czy próbą wyrażenia szczęścia z powodu zobaczenia kilku miatek topless. :mrgreen: Okazało się, że to drugie oraz że lud Czarnogóry tak reaguje na innostrańców. :mrgreen: Dojechaliśmy do centurm Kolasina i podjęliśmy próby zaparkowania w miejscu mocniej zaludnionym. Udało się nam znaleźć takowe pod komisariatem w towarzystwie gapiących się na nas grupowo z okien policjantów oraz mieszkańców okolicznych bloków. Stwierdziliśmy, że miat nie dotknie nikt nawet palcem przy takiej obstawie.
Zjedliśmy sobie w Kolasinie, autochtońskie dania to jest: kacamak, cicvara, popara – niektóre nie do przejedzenia ze względu na straszliwe ilości, jakimi uraczono nas w knajpie. Czarnogóra to kraj biedny więc żadne z autochtońskich dań nie zawierało mięsa, w związku z tym Misza, który zamówił jakąś baraninkę miał niezłe rozdanie częstując. :cool:

28

Najmocniejsze wrażenie z Czarnogóry jest takie, że króluje tam nieprzyjazna i nieco przerażająca dla rozpuszczonego europejczyka przyroda i mnogość dzikich miejsc. Myśl: boże jak się coś stanie to co ja zrobię! nie chciała nas opuszczać. Tamtejsi ludzie natomiast są niesamowici. Przyjaźnie nastawieni, trąbią na każdego kogo mijają tylko po to żeby potrąbić i się uśmiechnąć, bardzo pomocni, usiłowali udzielać nam informacji nawet jak do końca nie wiedzieli o co nam chodzi albo nas nie rozumieli. :mrgreen:
Wróciliśmy ze zwiedzania i już ostrożnie użyliśmy regulatora ciepłoty w domkach, osiągając temperaturę odpowiednią. :mrgreen:

czwartek

start: Zablijak

nocleg Węgry -Harkany -> 450 km

Opuszczając Zablijak i udając się w kierunku cywilizacji przejechaliśmy przez Park Narodowy. Podróżując wąską dróżką Majkel zawinął pod swoją obniżoną Ptaszynę spory kamień. Zanim jednak do tego doszliśmy nałamaliśmy sobie głowy dlaczego on o wszystko zahacza (tym kamieniem zahaczał), a jego pilotka Ola prawie opanowała sztukę lewitacji, żeby tylko Ptaszynę odciążyć. :mrgreen:
Dookoła mogliśmy podziwiać śliczną zielona trawkę, po której chodziły owieczki i robiły beee beee beee. Totalna sielanka. :mrgreen:

29 29b 29a 29c

Jednakże dało się już odczuć, że wycieczka zaczęła zmierzać ku końcowi. Dalej autochtoni trąbili i się cieszyli, złapała nas policja, bo chciała sobie pogadać i pooglądać auta, ale w końcu i dojechaliśmy do granicy węgierskiej czyli Unia! To była jedyna granica na której nas skontrolowali. Najpierw wypuścili na nas bojowe komary, które chciały nas żywcem zeżreć. Potem kazali otworzyć bagażnik w każdej miacie i zapytali: any cigarettes, alkohol? Wszyscy zgodnie odpowiedzieli że nieeee. Nie ma ani cigarettes (Zigaretten schaden meiner Gesundheit) ani alkohol w bagażniku. Alkohol był za siedzeniami, żeby się nie potłukł i żeby jechał na stojąco, porządnie zabezpieczony, bo przecież to były wynalazki domowe, więc był wieziony przepisowo. :mrgreen: Tego zdania jednak nikt nie dodał i pomknęliśmy dalej oddychając z ulgą, bo te komary były nie do wytrzymania. Zapewne dlatego celnicy byli mało dowcipni i tacy sumienni. :mrgreen:

piątek

wyjazd z Harkany, dojazd do noclegu Mosty u Jablunkova (powszechnie znany Hotel Grun): 620 km

Następny dzień dojazdowy.
Dotarliśmy na ostatnich nogach do znanego wielu i uwielbianego hotelu Grun. :mrgreen: Ostatnie nogi zaczęliśmy reanimować beherowką i piwem tak skutecznie że ho ho. :mrgreen: Poznaliśmy czeską kapelę z wojakiem Szwejkiem i zadzierzgaliśmy intensywnie więzy przyjaźni polsko-czeskiej. :mrgreen: :cool:
Mniam, mniam, mniam!

30 30a

sobota

wyjazd z Mostów, dojazd do Szklarskiej Poręby około 400 km

Po lekkich problemach z pobudką ruszaliśmy do Szklarskiej, gdzie wspominając czule poprzednią noc urządziliśmy super ultra grzeczny wieczorek pożegnalny i potuptaliśmy grzeczniusio spać. :mrgreen:

niedziela

Start: Szklarska – wszyscy do domów

No i jak zwykle najmniej lubiana część wycieczki. Wzdychając głośno, przekładając różnorakie dobra gdzie indziej ruszyliśmy do domów. Bes sęsu….