Alpy Drift 2009 odcinek 3

Czwartek

Trzeba było wreszcie ruszyć tyłki z nad Gardy. Niechętnie wyjątkowo bo Garda to miejsce, które spokojnie może aspirować do bycia którymś z cudów świata. :mrgreen: Świeciło nam słońce z gatunku pieruńskich. Zaczęliśmy się wdrapywać na kolejną górę kiedy okazało się ze Misza doznał rozległej kontuzji ogólno-żołądkowej i zmienił się w zielonkawe na twarzy szczątki. :cry: Po wlaniu w Miszę odpowiedniej dawki płynu z mikroelementami ekipa musiała się rozdzielić ze względu na stan zdrowia wyżej wspomnianego zielonego Miszy. Grupa transportująca Miszę w składzie Piotr i Juna, udała się bezpośrednio do miejsca przeznaczenia przez Madonna di Campiglio i przełęcz do Bormio a potem do Livignio.

Grupa nie mająca na składzie jeszcze żadnych szczątków (podkreślenia wymaga słowo : jeszcze) rozpoczęła wspinaczkę krętą i wąską drogą do Edolo. Dróżka charakteryzowała się totalnym brakiem barierek. Na szczycie rezydowała kapliczka z gatunku czarujących.

Przeturlaliśmy się przez czarodziejskie miasteczko z tak wąskimi uliczkami że zakupy można było zrobić bez wysiadania z samochodu. Sunąc w kierunku Breno spotkaliśmy szalonego człowieka w ciężarówce, który sobie kompletnie nic nie robił z faktu ze jedzie drogą krętą, z boku jest bardzo stromo a on ma bardzo duży samochód. Prawie wjechał nam w prowadzącego Majkela i zmusił nas do wykonywania różnych myków i uników w celu przedostania się dalej. Ale się udało.

 Jadąc sobie dalej zobaczyliśmy sielski widoczek pt: skały, strumień i łąka pełna alpejskich kwiatów. No normalnie scena z „Pikniku pod wiszącą skałą”. Pisneły wciśnięte hamulce i zatrzymaliśmy się w celu dopełnienia obrazka i zjedzenia lanczyku na kocyku.

P1080134

P1080137

DSCF3992

Mistrzyni rzezająca kozikiem pomidora mściwie poinformowała kuzynkę Age co ją spotka za chowanie porządnego noża. No i spotkało, bo porządny nóż został na włościach Mistrzyni, bo Aga go zapomniała. :mrgreen:
Po pożarciu kanapek z masłem w płynie :mrgreen: , szynką parmeńską i pomidorkiem, schłodzeniu kończyn w piekielnie zimnym strumieniu ruszyliśmy do Edolo i Tirano – na granicy ze Szwajcarią a potem ruszyliśmy zdobywać Bernina Pass. Jako ciekawostkę należy dodać że przez Bernina Pass jeździ również pociąg wożący samochody. Ale nie chcieliśmy do niego wsiadać. Droga cudnie widokowa. Typowo alpejskie widoczki znane wszystkim z reklam Milki. Rozległe łąki, skały, słońce… :mrgreen: Mnogość alpejskich delikatnych kwiatków. No oczu nie można było od tych widoków oderwać.

P1080198

P1080208

P1080332

 

W pewnym momencie Mistrzyni i kuzynka Aga myślały, że są takie hmmm niedokształcone oraz niedoinformowane, że nie maja pojęcia, w jakim aktualnie kraju się znajdują, ale po przełamaniu wstydu geograficznego i zadaniu cichcem pytania o aktualne miejsce pobytu, okazało się, że w innych autach tez panowała lekka rozpierducha dotycząca orientacji przestrzennej. No bo tak: patrzymy na parking stoją trzy samochody. Jeden z rejestracją szwajcarską, drugi austriacką trzeci z włoską. Na banerkach różnego rodzaju komunikaty po włosku i niemiecku. I weź tu człowieku bądź mądry i wymyśl czy to Włochy czy Szwajcaria czy co do cholery! Granic brak, miotająca się służba celna była różnego gatunku, a na fajkach widniały ostrzeżenia zdrowotne w kilku językach.
Wdrapaliśmy się na przełęcz i zatrzymaliśmy się na żeby obejrzeć Białe Jezioro. Temperatura panująca na szczycie przełęczy była z gatunku : rześkich, że tak powiem. :mrgreen:

 

DSCF4007

DSCF4011

Nienawykłe ciała chciały mimo bardzo przyjemnego widoku jak najszybciej się stamtąd oddalić. Po krótkiej polemice na temat białości Białego Jeziora i stwierdzeniu że mamy już odhaczone jezioro w kolorze merlot, niby brg no i teraz białe, Aga dostała śnieżną pigułą ponieważ w sposób ironiczny naśmiewała się z celności ręki jednego z naszych mężczyzn… coż za fłaje! :mrgreen: Chuchając w zmarznięte kończyny oddaliliśmy się ku dalszym przygodom, czyli do St. Moritz. Jakoś tak przed samą Mekką burżujstwa i szpanu Przemasi odpadł od rzeczywistości w ramach przemiany pierwotnie w nie dającego oznak życia trupa. :shock:
St. Moritz jest dziwnym miejscem. Wszystko tam jest proste. Ale niesamowicie bogate w odbiorze w tej prostocie. Tam nawet bruk jest równiuteńki. Trochę czuliśmy się tam jak ubodzy krewni z prowincji i przygniatały nas te wszystkie walizki i ubranka dla psów od „wielkich” projektantów. Wocio przemieszczając się i strzelając fotki co chwila chichotał jadowicie.
P1080262
P1080279
DSCF4022
DSCF4026
DSCF4027
Ze względu na posiadanie na stanie trupa Przemasiego oraz dość próżną godzinę zrezygnowaliśmy z przejazdu przez Umbrail Pass i wybraliśmy trasę przez tunel Munt la Schera do Livigno. Po zdeponowaniu trupa Przemasiego w miejscu przeznaczenia i sprawdzeniu stanu technicznego trupa Miszy, ocalała od pogromu reszta ekipy udała się do knajpy spożyć calzone i popić je trochę białym winem. Ze zmęczenia, od nadmiaru słońca i prawdopodobnie przez impakt który wywarły mijane atrakcje cała ekipa nieźle się uszczęśliwiła jedynie dwoma karafkami wina (sic!) :cool: i wróciła do domu niosąc z poświęceniem zupkę warzywną. W domu zastała dwa trupy. Jeden nie dawał znaków życia. Drugi dawał dlatego też został zmuszony do spożycia zupki warzywnej i zmotywowany odpowiednio:

Mistrzyni: tylko spróbuj to oddać! Kosztowała 6,80 Euro i ani się waż!
Misza krztusząc się zupką i żałośnie protestując: ale ja oddam …
Mistrzyni gromko: ani się waż!
I trup Misz się nie ważył.

Piątek 

Nasze dwa trupy się reaktywowały i zmieniły w pełnoprawne zombie. Niby łaziły, ale jakoś tak niemrawo. Posiadanie na stanie dwóch zombie natchneło nas do zastosowania nowego pozdrowienia, znanego wszystkim z „Nocy żywych trupów” polegającego na odpowiednim majtnięciu manipulatorem górnym oraz odpowiednim dzwięku w stulu : yyyy . :mrgreen:
Ruszając na podbój Stelvio przez Bormio zastanawialiśmy się dlaczego Majkel jadący na końcu wlecze się tak dramatycznie. Po wywołaniu winnego przez radio okazało się, że Majkel nie podziwiał widoków, ani nie oduczył się jeździć po winklach, nie doznał również paraliżu miaty tylko dokonywał zbioru okryć głowy naszych pilotów robiących zdjęcia tak entuzjastycznie, że im czapki z głów pospadały – serio. :mrgreen: Dwie czapki poleciały i Majkel je ocalił przed samotną śmiercią pod kołami innych pojazdów. :mrgreen: W trakcie wjazdu na Stelvio lało, wręcz dramatycznie, tym niemniej ekipa dzielnie mknęła w tym deszczu bez dachów no, bo przecież twardym trzeba być a nie miękkim.
P1080338
Mamrocząc inkantacje żeby lać przestało, spożyliśmy lanczyk, nabyliśmy Wiewiórowi stosowną wiewiórkę w ramach gestu przyjaźni i ponieważ nasze modlitwy oraz wygrażanie pięściami w kierunku nieba zostały potraktowane przez aurę nadzwyczaj poważnie i zza chmur wyszło upragnione słońce, pojechaliśmy dalej. Stosunkowo blisko nam to „dalej” wyszło, bo za kilkaset metrów zahamowało nas samo w miejscu gdzie każdy zatrzymać się musi, bo na kolana rzucił nas widok na pokazówkę Stelvio. Po serii okrzyków odbyły się sesje zdjęciowe przełęczy oraz powstało sławne ujęcie pt. blondynki na przełęczy myślące: „how hard can it be?”
PICT9182
Sesja została zakończona powrotem prawie na czworakach, ku zgrozie lub rozczarowaniu zgromadzonych, że żadna z milknącym w oddali okrzykiem skierowanym do agenta ubezpieczeniowego „dębową trumnę, zamawiam dębową” nie zleciała.

DSCF4042

W celu nagrania filmu pierwszą część Stelvio zrobiliśmy w tempie iście lanserskim. Trochę trudno było, bo co chwila kogoś usiłowało wyrwać do przodu i Mistrzyni mitygowała niesfornych, że Misza, który został na górze i kręci, kamerą za nami nie nadąży jak będziemy tak gnać.

Misza jednakoż, jako sprytny operator kamery za wszystkim nadążył i następnie runął nas gonić bijąc nowe rekordy prędkości.

Oczywiście wszyscy mu pozazdrościli śmierdzących hamulców kiedy już do nas dotarł i reszta przejazdu wyglądała zupełnie inaczej. Na Stelvio są bardzo przyjemne jeśli chodzi o widoczność długie proste, na których można było wyprzedzać wszystkich o innej orientacji seksualnej. Mijaliśmy grzecznie przytulające się do ścian i zjazdówek kampery i gnaliśmy na dół aż jęczało. Smród hamulców, opon i prześlicznie upierdzielone od zmielonych klocków felgi naszych miat powiedziały nam ze było dobrze. :mrgreen: :mrgreen:

P1080367

P1080392

 

P1080408

PICT9215

 

Przez Meran ruszyliśmy w kierunku TimmelsJoch. Wspinając się na kolejną przełęcz jechaliśmy w chmurze, która osiadała nam na wszystkim i podziwialiśmy gigantyczne zaspy po obu stronach drogi. Aga usiłowała kręcić film znad szyby, ale po kilkunastu sekundach totalnie zgrabiały jej ręce. :shock: W niektórych momentach nie bardzo było wiadomo gdzie droga się kończy i zaczyna pole śniegowe albo przepaść. Białe linie na środku drogi stanowią duże ułatwienie w celowaniu w nią nie ma co mówić.
Nie trzeba nadmieniać, że przez te minusowe temperatury przedzieraliśmy się bez dachów, prawda? :mrgreen:Na szczycie przełęczy w pieruńskim zimnie napotkaliśmy dwa obrazki. Pierwszy to pan w krótkich tyrolskich gaciach zaganiający jakieś barany do zagrody a drugi to spowita w chmurze polska flaga. :mrgreen:Oczywiście nie mogliśmy się nie zatrzymać i szczękając zębami odbyliśmy sesję fotograficzną.

PICT9223

 

Zjeżdżając z przełęczy i obserwując jak pogoda co chwila się zmienia dotarliśmy w ulewnym deszczu do Otztal. Po krótkich przebojach z lokowaniem się na kwaterkach, Aga została oddelegowana do zamówienia pizzy i piwa przez telefon bo nikomu nie chciało się tyłka ruszyć w kierunku knajpy, która nie wiadomo gdzie była. :mrgreen:

Rozmowa przez telefon z panią z pizzerii:
Pani przyjmująca zamówienie: Proszę podać nazwisko właścicieli willi w której Państwo mają apartamenty.
Aga ( wczytując się w ulotkę reklamową, zawierającą nazwisko którego polskie usta nie są w stanie wymówić) : o kurcze…
Pani: jak, jak?
(grupa wyje ze śmiechu w tle)
Pizzę udało się zamówić.

Sobota

Tu zaczyna się ta smutna część zwana powrotem. Przynajmniej dla niektórych. Marcin i Iwona stwierdzili, że im mało i pojechali sobie z powrotem do słonecznej Italii pogrzać kości na plaży. :mrgreen: Reszta spętana obowiązkami, które czekały w miejscach zamieszkania rozpoczęła procedurę powrotną. Po krętych alpejskich trasach jazda nudną dojazdówką była wręcz koszmarem. Co chwila w eter leciały narzekania dotyczące przyszłego dramatu jazdy w Polsce po takich beznadziejnie dziurawych, prostych i nie górzystych drogach. I burcząc pod nosami dotarliśmy w nasze polskie góry, które nam trochę poprawiły humor ale nie jakoś wybitnie. Zabukowawszy się w znanym wszystkim i uwielbianym pensjonacie Pod Skałkami w Szklarskiej Porębie udaliśmy się na kolację do znanej knajpy Karkonoskiej. :mrgreen:
Spać…

Niedziela

No to koniec był już no… Ekipa się rozjechała… Majkel pomknął odwiedzić znajomych w Karpaczu, Poznaniacy i Pomorzanin zwarcie i faszystowsko spakowani byli już od wczesnych godzin porannych bo gnała ich chuć obejrzenia wyścigu już w domu natomiast Aga i Mistrzyni udały się ku nowej przygodzie uzbrojone w mapę w wersji papierowej przez … właściwie nie mam pojęcia którędy ale ładnie było.

Koniec…

I tak tam kiedyś wrócimy … :mrgreen: